Reklamy
Porady psychologiczne
Bardzo chciałbym, abyśmy znowu żyli tak, jak na początku naszego związku. Co zrobić z tym wszystkim, jak się w tym odnaleźć?
Moje życie z małżonką układało i układa się różnie, nie jest to określony poziom, ale przemieszczamy się razem od kłótni, nieporozumień, niezrozumienia do okresów trochę lepszych, tylko z czasem te lepsze okresy nie są tak długie i dobre jak dawniej. Jesteśmy małżeństwem 16 lat. Stoczyliśmy na początku swojego związku bitwę z rodziną żony, później z rodziną moją, i to ze strasznymi konsekwencjami. Nasze rodziny żony jak i moja zupełnie nie mogły się pogodzić z naszym podejściem do życia i z naszymi poglądami, właściwie ukarały nas za inne pojmowanie życia.
Może z grubsza opiszę nasze rodziny. Żona wychowała się w rodzinie alkoholika, gdzie matka biernie przyglądała się szaleństwom swojego męża, bo "nie chciała zostawić domu, który też budowała" mieszkają w domku jednorodzinnym w eleganckiej dzielnicy Wrocławia. Żona była właściwie zostawiona sama sobie i jak opowiada od 16 roku życia nikt nawet nie zwracał uwagi na to, że na noc nie wraca do domu. Na swojego wiecznie pijanego ojca, który czasami się awanturował wzywała kilka razy milicję do domu, i chyba za to ojciec jej szczerze nienawidzi, ale doskonale się z tym maskuje.
Żoną do tego stopnia się nikt nie interesował, że po ukończeniu szkoły podstawowej podjęła naukę w zawodówce (tam tylko zostały wolne miejsca) w zawodzie TOKARZ!!! Po kilku miesiącach jak się poznaliśmy, odkryłem dopiero, że musi mieć potężną wadę wzroku, z odległości 3 m nie potrafiła policzyć palców w wystawionej mojej ręce i ani ona, ani jej rodzice, nie mieli o tym żadnego pojęcia. Po tym, jak namówiłem ją na wizytę u okulisty i zrobienie okularów, powiedziała mi, że myślała, że wszyscy tak widzą, zaczęła dostrzegać przedmioty (np. zapałka po nogami) i była wręcz szczęśliwa.
Takich różnych zaniedbanych, czy też niezauważonych ułomności z czasem wyszło więcej, np. w wieku 22 lat dentysta odkrył 3 zęby mleczne, 2 zresztą z nich ma do dziś. Żona ma brata, ale bratem matka (teściowa) była więcej zainteresowana, co od razu rzucało się w oczy (niestety tylko mi, żona odkryła to znacznie później).
Teraz moja rodzinka. U mnie w domu panowała pruska dyscyplina, żelazne zasady, nawet jak już wyszedłem z wojska ojciec o godzinie 19.00 wołał mnie przez okno do domu, wywołując histeryczny śmiech moich kumpli. Właściwie w domu rządziła matka, ojciec był tylko biernym wykonawcą poleceń, i jak czasami wypił za dużo, raz na 3 m-ce, pokazywał, kto tu rządzi. Od 15 roku życia stałem się buntownikiem, z roku na rok coraz bardziej zażartym, ciężko cierpiała moja skóra, i dalej o 19.00 słyszałem głos ojca. Rodzice moi (zwłaszcza matka) byli nieprzejednani, moje bunty nic nie dawały. Z czasem zrobiłem się agresywny i wręcz szalony, dopiero jak zdemolowałem swój pokój zaczęto się ze mną liczyć. I tak po kilkunastu wybuchach wściekłości, trochę mi dano luzu, ale tylko trochę. Z czasem było lepiej, ale i tak nie mogłem się porównywać do swoich kolegów. Filmy po dzienniku zacząłem oglądać dopiero w wieku lat 19, wcześniej miałem zakaz, który i tak miałem w nosie, ale i tak dopilnowano dokładnie abym nie oglądał.
Szkoła zawodowa, technikum dzienne (które porzuciłem), praca w stoczni, wojsko. Po wojsku, które dało mi dobrze w kość, poznałem swoją przyszłą żonę, zobaczyłem ją i właściwie wiedziałem, że to ona. I tak ona i ja spotkaliśmy tych jedynych, po 2.5 latach postanowiliśmy (właściwie to ja się oświadczyłem, ona wyraziła zgodę) rozpocząć życie razem. Teraz dopiero widzę, że ona właściwie nigdy nie powiedziała jasno tak, ona po prostu się zgodziła. Wzięliśmy ślub, było wesele, zamieszkaliśmy u żony razem z jej rodzicami, którzy dalej z sobą "żyli", my na 1 piętrze, teściowa w pokoju obok, teść na "swoim" parterze. Od razu teść mniej lub bardziej domyślnie dawał mi do zrozumienia, że nie "mam podejścia do kobiet" i jak zauważyłem chyba był zazdrosny o to, że traktuję swoją żonę jak człowieka, a nie jak przedmiot. Były to nasze najszczęśliwsze chwile w życiu, razem, zauroczeni sobą...
Urodziła się nam córeczka po roku trwania naszego małżeństwa. Żona po urodzeniu dziecka zmieniła się w podejściu do sexu. Zrobiła się obojętna, niezainteresowana, a z czasem wręcz wroga. Postowałem nieraz dość długo, ale postanowiłem z tym walczyć Niewłaściwie chyba to rozumiałem i tylko się stało jeszcze gorzej. Kilkukrotnie wymuszałem na żonie współżycie (słownie) czułem wyrzuty sumienia, nie tak miało być, i nie tak było wcześniej. Dla żony stał się on kartą przetargową. Powoli z roku na rok sytuacja naszego współżycia zaczęła się poprawiać (dziesiątki dyskusji, które prowokowałem, chyba dały efekt) jednak nigdy już nie było tak, jak na początku.
Teść teraz po częstych popijawach prowokował mnie, zaczepiał, czułem, że tylko kwestią czasu jest jak nie zejdę mu z drogi i pokażę, że wcale go się nie boję. Czułem jak niewidzialny wskaźnik doznanych upokorzeń rośnie, i stało się. Obiłem go solidnie, tak po męsku, granatowe okulary itp, przestał mnie zauważać, nie odzywał się, nie prowokował, po jakimś też czasie powiedział mi, że nie życzy sobie, abym mieszkał tu nadal. Jako człowiek wychowany w idei żelaznych zasad pojąłem, że nie tu moje miejsce i wiedziałem, że odejdę. W międzyczasie zmarł mój dziadek - ojciec mojej matki, i powstał pomysł, abyśmy razem z moją żoną zamieszkali u babci. Razem z rodziną, ale tylko z mojej strony, wyremontowaliśmy stare, poniemieckie mieszkanie, rodzina żony w ogóle nie przejawiała żadnego zainteresowania. Po około 8 miesiącach remontu mieszkanie było gotowe, zamieszkaliśmy razem z moja babcią. Nasze wspólne życie (nasze i babci) układało się jako tako, była milcząca, przesiadywała w swoim pokoju całymi dniami. Z czasem było widać coś w jej oczach, złość nienawiść, ale coś na pewno, co dobrze nie wyglądało. Minęło jeszcze trochę czasu, zmieniłem pracę, zająłem się handlem, zaczęło się mi i nam coraz lepiej powodzić, kupiłem 10 letniego malucha no i wtedy... Babcia któregoś dnia z nieopisaną złością powiedziała, że nam się w głowach poprzewracało, że się "samochodem rozbijamy" że nasze dziecko w przepychu żyje - nie znałem swojej babci dotychczas z tej strony, byłem, byliśmy razem z żoną zaskoczeni.
Po pewnym okresie (tak twierdziła babcia) zaczęły mojej babci w domu ginąć różne przedmioty typu: zdjęcia, widelce, i tysiące innych "cennych" drobiazgów. Z dnia na dzień sytuacja pomiędzy nami a babcią zaczęła się zaogniać, wkroczyła do akcji moja rodzinka, z kłótni na kłótnię było coraz bardziej ostro, zarzucano nam podkradanie biednej babci tych wszystkich "zaginionych" przedmiotów. Trwało to dwa i pół roku z tendencją do coraz bardziej zażartych kłótni, awantur. W międzyczasie okazało się, że moja żona jest w ciąży i będziemy mieli jeszcze jedno dziecko. Pewnego dnia, gdy ja byłem w "trasie" handlowej około 2 dni, moja rodzina i babcia przepędzili moją żonę, która była wówczas w 4 miesiącu ciąży z domu. Po powrocie do domu, gdy nie zastałem mojej żony pytając babcię i obecnych członków "mojej" rodziny dowiedziałem się od nich, że wyrzucono moją żonę z domu za kradzieże tych wszystkich zaginionych rzeczy babci, wpadłem w złość, a gdy wszyscy skoczyli na mnie - kogo ja do domu sprowadziłem - wpadłem po prostu w furię i niestety tego dnia dwie osoby z mojej rodziny odjechały karetką pogotowia do szpitala.
Ja sam osobiście zgłosiłem się na policję, aby zgłosić całe zajście, jak jeden policjantów stwierdził, znalazłem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i że mnie rozumie, ale to nie znaczy, że nie poniosę za to srogich konsekwencji. Moja żona w ciąży z naszą córką zamieszkała u swoich rodziców, mnie tam nie chciano, zresztą to czułem i nie pchałem się tam, pozostałem w domu babci, babcia wyprowadziła się do moich rodziców. Czas płynął, po 3-4 miesiącach wezwano mnie do prokuratury miejskiej i chociaż byłem tym mocno zdziwiony pani prokurator "przepisała mi 3 miesiące sankcji” (nawet nie wiedziałem, co to jest) i tak zostałem aresztowany. Dzięki kasie, i znajomością kolegów z sfer handlowych wyszedłem po tygodniu, zamieszałem "u babci", babcia mieszkała u moich rodziców, żona nadal mieszkała u swoich rodziców. W sumie wszystko miało finał 2 lata później w sądzie, który zasądził mi wyrok 3 lata w zawieszeniu na 2 lata.
Z chwilą, kiedy żona znalazła się na porodówce, wynająłem mieszkanie, przewiozłem cały nasz dobytek, małżonka urodziła syna, zdrowego wielkiego chłopaka. Po wyjściu ze szpitala zamieszkaliśmy razem na wynajętym mieszkaniu, odwiedzała nas moja teściowa, mój ojciec i moja siostra. Mieszkaliśmy tam z pół roku. Mój interes handlowy zaczął podupadać, zmiany na rynku, konkurencja, doprowadziły do znacznego spadku moich dochodów, zauważył to ojciec, widział, że nie stać nas na wynajmowanie i tak po wielu namowach pojawiłem się najpierw sam, a pózniej z dziećmi i z żoną w domu swoich rodziców, nastąpiło pewnego rodzaju pogodzenie. Zamieszkaliśmy z moimi rodzicami, dla żony był to koszmar, ja chcąc nadrobić w interesach, 12 godzin dziennie przebywałem poza domem.
Małżonka moja do dziś twierdzi, że to był dla niej koszmar, wszystko, co zrobiła było natychmiast krytykowane przez moja matkę (znam to). Z czasem nawet pomiędzy moimi rodzicami i nami zaczęło się "układać", ale i tak największe zasługi w tym miał nasz syn, którego nie można było nie lubić, był zabawny, bystry, śmieszny, to jakby przyćmiło drzemiące w nas i głównie w mojej matce animozje. A, z chwilą, kiedy my zamieszkaliśmy u moich rodziców, babcia z powrotem powróciła do swojego mieszkania, ale wymagała już, wtedy nieustającej opieki, co zresztą czyniła z poświęceniem moja matka. Nasz syn nie miał jeszcze roku, gdy nagle i niespodziewanie zmarł mój ojciec, był to dla mnie straszny cios, odszedł człowiek który nas najbardziej chyba rozumiał, ale niestety nie miał siły przebicia .Po 3 miesiącach zmarła również moja babcia.
Matka moja stwierdziła, że powinnyśmy zamieszkać w mieszkaniu babci (w którym już mieszkaliśmy wcześniej z babcią). Tak też się stało. Zamieszkaliśmy razem z naszymi dziećmi, nareszcie razem, sami, bez "doradców znających lepiej życie". Był to krótki okres sielanki. Ja w swoich interesach trochę się przebranżowiłem, zacząłem robic coś, co zaczęło przynosić dochody, miało perspektywy. Ale to byłoby za dobrze, niestety po okresie pół roku, kiedy rozwinąłem cały interes, nawiązałem kontakty, i tylko pozostało zarabiać pieniądze, skradziono mi samochód wraz z towarem. Przeprowadziłem prywatne śledztwo (policja nie ustaliła zupełnie niczego) i wyszło na jaw że...O tym, że ktoś (wtedy rozpoczynały działalność na szeroką skalę tzw. mafie) chce mnie okraść, że jestem śledzony i obserwowany... wiedziała rodzina mojej żony. Niestety, nie uprzedzono mnie, ja sam dotarłem do jednego z ludzi, który pod pewnym naciskiem wyznał mi, że brał w tym udział, potwierdził wiedzę rodziny mojej żony o tym (poprzez szwagra, który był związany z tą grupą, ale sam w tym udziału nie brał). Moje prywatne śledztwo znalazło potwierdzenie, teściowa podczas pewnej imprezki rodzinnej, po spożyciu ponad normę, przypadkiem odsłoniła kilka faktów, wykorzystałem okazję i "pociągnąłem" ją za język... Od tego momentu zerwałem wszelkie kontakty z nimi. Zacząłem "karierę" na kopalni, od zera, akurat dzis, kiedy to piszę trochę awansowałem (po 8 latach).
I tak właśnie pewnego dnia znaleźliśmy się sami, w domu po babci z całym tym bagażem przygód i doświadczeń, które, nie ma co ukrywać, prześladują nas do dziś. Do dziś mam poczucie krzywdy, niesprawiedliwości losu, rozgoryczenie. Pogubiliśmy się z całym swoim życiem. Wzajemnie siebie atakujemy, oskarżamy się, wytykamy sobie najmniejsze potknięcia. Nie czujemy żadnych więzów ze swoimi rodzinami, odizolowaliśmy się od nich, nawet nie ma komu zwierzyć się ze swoich problemów. Dawno minęły te chwile, w których było nam dobrze. Uciekamy przed sobą, tzn żona ucieka przede mną, ja raczej ją gonie i nie mogę dogonić, patrzymy bezradnie na to wszystko, szkoda życia. Żona moja jest mniej dociekliwa, ale ja szukam odpowiedzi, dlaczego??? W jakim celu??? Po co??? Ci wszyscy ludzie, bliska rodzina zafundowała nam te wszystkie przygody, patrzę na to jakby ze swojego punktu siedzenia i nijak nie mogę zrozumieć, byłbym pewnie teraz zdolny do gorszych rzeczy, ale gdzie tu logika, zyski, co osiągnęli ci ludzie? Bardzo chciałbym, abyśmy znowu żyli tak jak na początku naszego związku, ale jest nam tak daleko do tego. Co zrobić z tym wszystkim, jak się w tym odnaleźć?
Z poszanowaniem -
odpowiada Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta
Witam serdecznie,
Kilka spraw zwróciło moją uwagę w Pana liście. Pana żona jest dzieckiem alkoholika (DDA), co mogło w dorosłym życiu zaowocować brakiem zaufania do mężczyzn. Nauczyła się wtedy od mężczyzny raczej oczekiwać nienawiści niż miłości.
Jak być kobietą, Pana żona uczyła się od swojej matki. Jej matka, która (jak Pan pisze) nie mieszkała w jednym pokoju z teściem, lecz na piętrze z Państwem, pokazywała jej, jak można się izolować w małżeństwie.
Niektóre kobiety uważają, że mężczyzna jest potrzebny do spłodzenia dziecka i do utrzymywania go, a poza tym jest zbędny. Nie oczekują w małżeństwie szczególnej bliskości (tę mają z dzieckiem) ani nie szukają w nim szczęścia. Być może dlatego seks z Panem jest dla niej tylko małżeńskim obowiązkiem lub przykrą koniecznością?
Były jednak okresy sielanki – jak Pan o tym wspomina. Może to oznaczać, że żona odsunęła się od Pana z jakiś innych powodów, o których Pan nie wspomina i być może warto je wyjaśnić w rozmowie z żoną?
Zachowanie Pana babci można do pewnego stopnia wyjaśnić jej wiekiem. Zapewne odczuwała też zazdrość, zamiast cieszyć się powodzeniem wnuka. Zazdrość o powodzenie materialne innych się zdarza, ale to chyba u Pana teściów osiągnęła ona jeszcze bardziej patologiczne formy.
Fakt, że Pana teściowie wiedzieli o planowanym okradzeniu Pana i Pana nie uprzedzili – bardzo źle o nich świadczy. Z takimi ludźmi nie należy utrzymywać bliskich kontaktów i słusznie Pan je zerwał.
Niektóre osoby mają skłonność do traktowania jako rodziny tylko osób bezpośrednio spokrewnionych, tj. swojego dziecka, rodzeństwa czy rodziców, natomiast powinowatych traktują prawie jak obcych. Być może dlatego teściowa uznała, że jest Pan dla niej tylko obcym człowiekiem i dlatego tak łatwo przyszło jej zatajenie informacji o planowanym okradzeniu Pana. Nb. Pana rodzina miała podobne skłonności wobec Pana żony – dlatego dla niej mieszkanie z Pana rodziną było koszmarem.
Nie jest jednak jasne, na ile ten pogląd podziela Pana żona. Czy ona traktuje Pana jak swoją najbliższą rodzinę, czy raczej tylko jako dostarczyciela źródeł utrzymania?
Wbrew temu, co Pan pisze o swoich żelaznych zasadach, w których Pan został wychowany - także Pana zachowanie bywało niewłaściwe. Pobicie, najpierw teścia, potem swojej rodziny (dwie osoby trafiły do szpitala) – stawia Pana w złym świetle. Jeśli nie można było się dogadać z babcią czy teściem, to należało się wyprowadzić. W obu wypadkach mieszkanie nie należało do Pana, lecz korzystał Pan z uprzejmości rodziny. Choć rozumiem Pana oburzenie z powodu wyrzucenia ciężarnej żony z domu babci, to jednak używanie przemocy przez Pana było nieuzasadnione. Tymczasem Pan pisze o tym w taki sposób, jakby akceptował Pan taką formę rozwiązywania konfliktów, a nawet zdaje się Pan tym przechwalać.
Mimo, że Pana intencje wydają się chwalebne – przerwanie upokorzeń ze strony teścia, czy wyrażenie oburzenia na z powodu wyrzucenia ciężarnej żony – to forma, jaką Pan wybrał, była nieodpowiednia i nieuzasadniona sytuacją. Pokazuje to, że Pana postępowanie nie różni się zbyt dramatycznie od postępowania otoczenia, na które Pan narzeka. To może być częścią Pana problemu. W swoim domu rodzinnym nauczył się Pan bowiem, że tylko Pana wybuchy wściekłości (np. zdemolowanie pokoju) pokazują innym, że należy się z Panem liczyć. Wątpię, by nigdy nie zastosował Pan tej sprawdzonej metody np. wobec żony – co mogło zaowocować jej izolowaniem się od Pana.
Doceniam natomiast Pana troskę o zdrowie żony i zabieganie o utrzymanie rodziny. Mimo, że nie pochwalam pobicia, którego Pan się dopuścił wobec członków swojej rodziny, to jednak pokazuje to, że to żona była dla Pana najważniejsza. Więź żoną jest dla Pana ważna – traktuje ją Pan, jako swoją najbliższą osobę. Są to Pana ważne atuty, mające duże znaczenie przy tworzeniu udanego małżeństwa.
Moje pierwsze, powierzchowne wrażenia z lektury Pana listu były takie: tkwi Pan w środowisku, które nie przywiązuje specjalnej wagi do moralności - gdzie przemoc, alkoholizm i kradzież jest dopuszczalna i akceptowalna. W tej sytuacji brak małżeńskiego szczęścia nie wydaje się być szczególnym problemem. Skoro ma Pan gdzie mieszkać, co jeść, w domu wszyscy są zdrowi, nie pije Pan, nie bije i nie zdradza żony, zaś żona dba o dzieci, sprząta w domu i nie zdradza Pana – to czy można jeszcze czegoś więcej oczekiwać? ;-)
Otóż okazuje się, że można. Jak się wydaje, Pan poszukuje jeszcze wzajemnej miłości, poczucia bliskości z żoną, i szczęśliwego pożycia seksualnego. W takim razie należałoby poznać odpowiedzi na kilka pytań: Czy obie strony wierzą, że jest to jeszcze możliwe w tym związku? Czy żona też tego pragnie? Czy oboje Państwo jesteście gotowi pracować nad sobą, by to osiągnąć?
Za szczęście w małżeństwie odpowiedzialne są dwie strony – nie wiadomo, co żona myśli o tym, może już niczego od Pana nie oczekuje? Może nigdy nie oczekiwała żadnej szczególnej bliskości? Może zrezygnowała z niej, gdy poczuła się zawiedziona? Może uznała, że wystarczy jej bliska więź z dzieckiem lub z matką? O tym warto porozmawiać z żoną.
Gdyby odpowiedzi na te wszystkie pytania były pozytywne, gdyby okazało się, że obie strony są pełne dobrej woli, by tworzyć udany związek, wierzą, że to jest możliwe i gotowe są podjąć wysiłek, by pracować nad sobą (a nie tylko nad zmienianiem partnera) to wówczas należałoby określić bliżej obszary, w których potrzebna jest Państwa praca nad sobą. Być może jest to umiejętność komunikowania się i wyrażania negatywnych emocji w nieraniący sposób (polecałbym wówczas „Miłość nie wystarczy” Aarona Becka), być może skłonność żony do izolowania się, być może urazy emocjonalne żony z dzieciństwa, być może umiejętność przepraszania lub wybaczania, być może Pana skłonność do niekontrolowanych wybuchów gniewu? Być może potrzebna byłaby wówczas konsultacja z psychologiem, by ustalić, co jest bardziej potrzebne – warsztat komunikacji małżeńskiej, terapia małżeńska, grupa terapeutyczna DDA dla żony, czy może warsztat radzenia sobie ze złością dla Pana?
Jeśli jednak żona stwierdzi, że nie wierzy, by mogło być lepiej w Państwa małżeństwie, nie oczekuje już niczego więcej od Pana, ani nie zamierza z Panem współpracować w tworzeniu szczęśliwego związku, albo też wprawdzie nie odmówi Panu wprost, ale postawi Panu wygórowane warunki wstępne, od spełnienia których uzależni rozważenie Pana propozycji - to obawiam się, że w pojedynkę niewiele Pan osiągnie, narażając przy tym się na ciągle, bolesne rozczarowania. W takiej sytuacji sugerowałbym Panu realistyczne ograniczenie swoich oczekiwań do tego, co jest teraz możliwe w tym związku.
Pozdrawiam serdecznie –
Bogusław Włodawiec
- Autor jest psychologiem, psychoterapeutą. Zajmuje się psychoterapią nerwic, depresji, zaburzeń odżywiania, uzależnień, współuzależnienia i DDA. Prowadzi praktykę prywatną.