Reklamy
Artykuł
Damian Janus
Wariacje wokół dziecka. Zaprzeczone aspekty adopcji, zapłodnienia spermą dawcy, in vitro, surogacji macierzyńskiej, homorodzicielstwa i aborcji
I. Wprowadzenie
Poniższy artykuł rozważa sprawy, które w ostatnich latach stały się medialnie popularne, jak i znaczące politycznie. Jednak nie stały się dzięki temu lepiej poznane. Szczególnie jeśli chodzi o ich psychologiczne, a nie polityczne czy społeczne aspekty. Mowa o zmianach dokonujących się w sferze prokreacji oraz opieki nad dziećmi. Dyskusja nad nimi jest biegunowo podzielona na stanowisko rzeczników postępu oraz obrońców tradycji. Oba są w dużej mierze ideologiczne, co znaczy, że chęć ich przedstawicieli do realnego poznania zagadnienia jest ograniczona. Głębsza i nieuprzedzona refleksja nad omawianymi zagadnieniami, która do tego przebiłaby się do przestrzeni publicznej, w zasadzie nie istnieje.
Ważnym aspektem jest zbiór danych, jakim dysponują dyskutanci. Zawiera się on z jednej strony w obszarze nauk biologicznych, z drugiej - tak to nazwijmy - opiera się o rozumowania teologiczno-antropologiczne. W niniejszym artykule wychodzę przede wszystkim od tzw. danych klinicznych, uzyskanych na drodze psychoterapeutycznej pracy z ludźmi. Dane te zostały uzyskane zarówno podczas mojej osobistej praktyki, jak i - po części - wynikają z ekstrapolacji obserwacji uzyskanych przez kilku wybitnych twórców systemów psychoterapeutycznych.
Artykuł poniższy nie jest napisany przez ideologa, lecz człowieka chcącego omawiane kwestie zrozumieć. Dyskusje ideologów to dyskusje ludzi, którzy mają materialny bądź psychologiczny interes w tym, aby stać po którejś ze stron. Interes materialny jest zrozumiały, zaś psychologiczny polega na tym, że przyjęcie pewnego zestawu idei daje określone poczucie tożsamości oraz przynależności. Niekiedy pozwala też na skanalizowanie agresji, której obiektem staje się przeciwnik ideologiczny. Ideolog to osoba, która wie a priori, która nie ma ochoty i siły na zmianę przekonań, będąca pod przemożnym wpływem grupy lub paradygmatu. To też osoba, która jest pewna, że istnieją teorie w pełni prawdziwe.
Ideologizacja omawianych zagadnień i rosnąca tyrania jedynej słusznej wizji prowadzą nie tylko do degradacji wolnej refleksji. Nie mogę nie wspomnieć o zaniku pewnej, wydawałoby się przyrodzonej, wrażliwości. Większość ludzi przestaje nawet stawiać pytania o to, czy na przykład dziecko wychowywane przez "dwóch ojców" jest czegoś pozbawiane, nie wspominając już o refleksji, że być może w ogóle dziecko adoptowane traci coś niepowetowanego.
Proszę Czytelnika, aby był świadomy, że niniejszy artykuł niektóre tezy jedynie sygnalizuje, a inne uzasadnia co najwyżej wstępnie. Nie przedstawia również wszystkich, które w tym temacie możliwe byłyby do przedłożenia. Zagadnienia tu poruszane należą do najbardziej skomplikowanych problemów naukowych, społecznych i życiowych, niezależnie od wszechogarniającej tendencji do ich symplifikacji.
II. Źródła poznania
Zawarta w tym artykule wiedza dotycząca psychiki i rozwoju człowieka pochodzi z pracy psychoterapeutycznej, obserwacji życia, lektury i refleksji. Najistotniejszą składową jest psychoterapia. Prowadzenie psychoterapii opiera się o cztery filary: doświadczenie kliniczne (praca z pacjentami), wiedzę teoretyczną (literatura, seminaria), psychoterapię własną (własna psychoanaliza), superwizję (kontrola pracy przez bardziej doświadczonego psychoterapeutę lub kolegów psychoterapeutów). Można temu wierzyć lub nie, lecz trzeba to powiedzieć, że tego rodzaju codzienna formacja dostarcza sporej wiedzy o procesach psychicznych - niejednokrotnie większej od wąskospecjalizowanej - a przede wszystkim jedynie "wyczytanej" - akademickiej wiedzy naukowej.
Dwie metody psychoterapii - poprzez teorię, a przede wszystkim praktykę - dają podbudowę prezentowanym tu twierdzeniom. Są to psychoanaliza oraz metoda ustawień systemowych. Zapoczątkowana przez Zygmunta Freuda psychoanaliza szczególnie mocno rozważa kwestię płci, seksualności, dzieciństwa i wczesnego rozwoju. Metoda ustawień systemowych Berta Hellingera ukazuje wagę rodzinnej i biologicznej więzi, podkreśla kwestię identyfikacji płciowej oraz daje nowe przyczynki w kwestii "godności życia ludzkiego od poczęcia".
Psychoanaliza stała się przełomem w spojrzeniu człowieka na samego siebie. Niezależnie od tego jak bardzo byłoby to dla nas niewygodne, odkrycie struktury i dynamiki nieświadomego życia psychicznego powoduje, że już nikt nie może być pewien klarowności swych motywacji i obiektywności myślenia bez dłuższej pracy nad własnym "aparatem psychicznym". Świat psychiczny, a więc świat człowieka uległ niepomiernej komplikacji. Podobnym przełomem jest odkrycie praw systemowych dokonane przez Hellingera. Istnienie tzw. "porządków miłości" każe nam ponownie inaczej spojrzeć na życie, uświadamiając, że każdy człowiek wpisany jest w szeroki kontekst oddziaływań. Nie ma tu miejsca na szersze opisywanie podstaw obu wspomnianych systemów terapeutycznych (odsyłam do moich wcześniejszych artykułów na tym samym portalu).
III. Myślenie w kategoriach czynników
W niniejszym tekście (podrozdziały VI-XI) przedstawiam pewne ogólne sytuacje rozwojowe. Analizuję występujące w nich interpersonalne czynniki rozwojowe. Rozważam ogólne schematy, nie wyrokuję o indywidualnych przypadkach. Jeśli więc poniżej znajdzie się np. stwierdzenie o adopcji, jako o czynniku rozwojowo negatywnym, nie oznacza to, że należy ze wszelkich adopcji zrezygnować. Można patrzeć z podziwem i uznaniem na konkretną parę, która adoptowała dziecko i uważać, że było to dla niego dobre. Dzieje się tak, ponieważ proponowane tu myślenie w kategoriach czynników zakłada, że:
- nigdy nie ma sytuacji idealnych, w których nie byłoby negatywnych oddziaływań;
- siła negatywnego oddziaływania może być różna - od zaniedbywalnej po krytyczną;
- negatywne wpływy sumują się;
- liczy się wielkość sumy czynników negatywnych;
- czynniki pozytywne mogą osłabiać siłę oddziaływania czynników negatywnych.
Takie podejście jest więc quasi-ilościowe. Należy jednak pamiętać, że jest to pewnym uproszczeniem, i ani "siły" ani "sum" nie można traktować dosłownie. Podejście to nie ucieka od określenia danego czynnika (wybranej sytuacji, zachowania) jako złego, destruktywnego, jednak powstrzymuje się od ostatecznego osądu. Nie wyrokuje o sytuacji jako całości.
Zauważyłem, że myślenie w kategoriach sumujących się czynników sprawia niekiedy kłopot. Wiele osób jest przyzwyczajonych do rozumowania, że albo coś jest "dobre" i należy to bezwzględnie promować, albo "złe" - i nie można się na to godzić. Niestety, zaraz za tym "idealistycznym" rozumowaniem nadchodzi zamiatanie niektórych spraw pod dywan, byle tylko można było utrzymać wizję "dobra" jakiejś rzeczy. Z drugiej zaś strony pojawia się brak jakiejkolwiek zdolności do rozpatrywania i tolerowania tego, co "złe". Myślenie w kategoriach czynników nazywa rzeczy po imieniu, jednak ostatecznie nie wyrokuje. Daje świadomość, ale nie wyznacza społecznie rozumianych praw.
Czynniki rozwoju dziecka - dotyczące rodziców i opiekunów oraz układów przez nich tworzonych - dzielę na:
- strukturalne;
- uniwersalne;
- statystyczne;
- indywidualne.
Czynniki strukturalne wynikają z samej natury relacji opiekunów i dziecka, nie zależą zaś od cech czy działań tworzących ją jednostek. Jako przykład takiego czynnika można podać wychowywanie adoptowanego dziecka - czynnikiem tym jest brak biologicznych rodziców oraz wszystko, co to za sobą pociąga. Jest to czynnik nieprzekraczalny, gdyż biologiczni rodzice nie biorą udziału w wychowaniu i jako tacy nie są możliwi do zastąpienia.
Czynniki jednostkowe o uniwersalnym statusie przynależą do wszystkich jednostek danej kategorii. Jednostkowym czynnikiem uniwersalnym może być, na przykład, brak afirmacji męskości przez lesbijską matkę chłopca. Uniwersalność oznacza tu, że wspomniany stan jest immanentny samemu byciu lesbijką. Teoretycznie można sobie wyobrazić próbę przekroczenia tego czynnika, na przykład gdyby lesbijka podkreślała wartość mężczyzn, męskiej seksualności czy tym podobne. W praktyce jest to niemożliwe, gdyż w grę wchodzą aspekty nieświadome, a te nie podlegają tego rodzaju wolicjonalnej kontroli.
Czynniki statystyczne to czynniki, które statystycznie częściej pojawiają się u opiekunów z danej kategorii. Czynnik statystyczny to chociażby większa skłonność homoseksualnych mężczyzn do promiskuityzmu, czy pojawiające się u kobiety po aborcji poczucie winy, wyrzuty w stosunku do samej siebie, depresyjność. Cecha "statystyczności" tego czynnika zakłada, że istnieją homoseksualni mężczyźni wykazujący seksualne przywiązanie do jednego partnera. Może wystąpić także sytuacja, gdy kobieta nie odczuwa świadomie żadnych negatywnych stanów z powodu aborcji.
Czynniki indywidualne są zmienne i względnie niezależne od przynależności jednostki do jakiejś kategorii. Rozkładają się one dowolnie w populacji - to na przykład inteligencja rodzica czy jego skłonność do spędzania czasu z dzieckiem, których to cech nie sposób grupować.
W niniejszej pracy zajmuję się przede wszystkim czynnikami strukturalnymi, wspominając także o niektórych czynnikach uniwersalnych. Czynniki strukturalne są najbardziej bezdyskusyjnymi aspektami problemu. Przede wszystkim dlatego, że ich negacja równałaby się niemalże negowaniu podstaw logiki. Czynniki uniwersalne są bardziej dyskusyjne. Dzieje się tak z jednej strony z powodu nieznajomości głębszych przejawów psychiki, z drugiej zaś z powodu obiektywnych trudności w wyczerpującym opisie tych przejawów. Czynniki statystyczne nie interesują mnie, gdyż nie wyznaczają nieprzekraczalnych lub bardzo silnie determinujących uwarunkowań. To ostatnie w jeszcze większym stopniu dotyczy czynników indywidualnych. Należy również pamiętać, że podział powyższy jest roboczy i przybliżony, gdyż niektóre konkretne czynniki zdają się mieć status pośredni.
IV. Zagadnienie rozwoju psychicznego
Powszechna koncepcja rozwoju psychiki jest tak samo uproszczona, jak nasza wizja rozwoju ciała. Ciało dziecka zdaje się rozwijać niejako "samo z siebie", a czynniki konieczne do jego rozwoju wydają się być powszechnie znane. Wystarczy, że zapewnimy dziecku pokarm, ciepłe i czyste środowisko, możliwość ruchu i tym podobne, a będzie ono fizycznie rosło. Oczywiście, w istocie w rozwijającym się ciele przebiega niezliczona ilość procesów, o których nie mamy pojęcia. Niektóre z nich są przez naukę tylko wstępnie poznane, a są i takie, których jeszcze nie odkryto. Widać jednak, że ciało ludzkie to wrażliwy i skomplikowany system, który jest wielorako połączony z otoczeniem. Przy czym wiele wskazuje na to, iż reaguje ono niemal na wszystko, mimo, że jedynie względnie duże natężenie niektórych czynników jest w stanie wprowadzić w nim zmiany istotne fizjologicznie. Tak więc wszystko, co jedliśmy i z czym się stykaliśmy, kształtowało nasz organizm. Także nasze przeżycia, stres i tym podobne wpływały na niego, chociażby na drodze epigenetycznej - poprzez aktywację bądź dezaktywację pewnych genów. Jednak, ponieważ nadal żyjemy oznacza to, że wariancja tych czynników była raczej w wąskich granicach - może więc mógłbym mieć doskonalsze ciało, gdybym od najmłodszych lat jadł jedno jabłko dziennie i nigdy nie wdychał spalin, ale zapewne nie byłaby to różnica porażająca.
Podobnie jest z psychiką - jest ona kształtowana przez to, co na nią oddziałuje. Choć czynniki rozwoju psychicznego są o wiele słabiej poznane, jest ich co najmniej tyle, ile czynników kształtujących ciało. I podobnie jak ze względów praktycznych upraszczamy nasze pojmowanie rozwoju fizycznego, tak zarówno z tych powodów, jak i niewiedzy symplifikujemy rozwój dziecka. Wielu ludzi nie jest w stanie wyobrazić sobie, że w jego rozwoju może być ważne coś więcej niż "ciepło", "brak stresu", czy "przekazywanie pozytywnych wartości".
Należy uświadomić sobie, że dziecko nie rozwija się (lub rozwija jedynie częściowo) w świecie, który znamy, rozumiemy, którego jesteśmy świadomi, czy który jesteśmy w stanie werbalnie opisać. Upraszczając do granic sensu to stwierdzenie, można przywołać powtarzające się wobec sprawiających trudności dzieci zawołanie: "jak do tego doszło, kto go tego nauczył, przecież wywodzi się z dobrej rodziny?!". Zakładając, że rodzina rzeczywiście była "dobra" odpowiemy, że dziecko to kształtowało się w innej rzeczywistości niż ta, którą jesteśmy w stanie w prosty sposób uchwycić. Psychoanaliza pokazała, że ludzka aktywność psychiczna jest o wiele bardziej nasilona, niż przypuszczaliśmy [1]. Już niemowlę dysponuje skomplikowanym zakresem percepcji i myślenia, a psychika człowieka dorosłego wykazuje ogromną, nieświadomą aktywność. Nasza psychika więcej rejestruje, więcej kojarzy i pamięta niż jesteśmy tego świadomi. Psychika dziecka jest czymś więcej od tego, co ono samo o sobie wie i co my możemy zaobserwować w jego codziennym życiu. Jej życie jest ukryte. Można powiedzieć, że dziecko wychowuje się w "innej rzeczywistości" niż ta, którą na zewnątrz niego dostrzegamy. Żyje innym życiem (m.in. dlatego różne dzieci wychowywane w tej samej rodzinie, w rzeczywistości wychowują się w "innych rodzinach".
Drugą sprawą jest to, że to wczesne doświadczenia interpersonalne kształtują podmiot na poziomie jego struktury psychicznej (charakteru), a nie później przekazywana wiedza. Całe (lub prawie całe) nauczanie, którego odbywa się poza kontekstem znaczących dla dziecka osób i po okresie najwcześniejszego dzieciństwa jest zawsze reinterpretowane wedle umysłowych schematów powstałych wcześniej. Ponownie upraszczając powiemy, że każdy z czytających poradnik na temat kształtowania charakteru rozumie go inaczej. Wedle własnego charakteru, właśnie.
Powszechna zgoda na wariacje wokół dziecka wynika - moim zdaniem - z dominującego, lecz błędnego modelu rozwijającej się psychiki. Ten błędny model zasadza się na co najmniej trzech przesłankach:
- konkretne czynniki rozwoju są względnie łatwe do poznania i zrozumienia, a to, co nieświadome w zasadzie nie istnieje lub ma poboczny wpływ na rozwój;
- rodzice nie są niczym "aż tak szczególnym" dla dziecka;
- czynniki strukturalne nie są "aż tak ważne".
Z pierwszej wyciąga się wniosek, że manipulując prokreacją czy wychowaniem jesteśmy w stanie wyeliminować zagrożenia oraz skonstruować sytuacje właściwe. Skoro bowiem "wiemy, jak to jest zrobione", możemy "zrobić to sami". Nasuwa się tutaj porównanie do ekonomii - Marks oraz jego następcy przypuszczali, iż znają mechanizmy globalnej ekonomii i mogą rozpocząć proces jej w pełni świadomej i kontrolowanej przebudowy. Nie docenili oni tajemnicy i tego, co pozostawało niepoznane w procesach o wysokim stopniu komplikacji. Skoro nieświadome nie istnieje, zawsze jestem w stanie "wiedzieć, co robię innemu". A jeśli tak, to mogę tak kontrolować sytuację, że to, co on ode mnie otrzyma, będzie dla niego "dobre". Druga przesłanka sprowadza rodziców oraz interakcje z nimi do pragmatycznych funkcji opiekuńczych (plus "emocjonalne ciepło"), nie zdając sobie sprawy z głębi ich znaczenia. Powyższe wzmacniają konsekwencje trzeciej przesłanki. W jej optyce czynniki strukturalne są "do obejścia" - jeśli dziecko adoptowane otrzyma odpowiednio dużo "miłości", a innemu samotna matka "zastąpi" ojca, to żaden problem się nie pojawi.
W rzeczywistości nie znamy życia psychicznego, tak swojego jak i cudzego. Jego poznawanie to żmudny proces, zawsze zakończony jedynie częściowym sukcesem. Gdy wychowujemy dziecko, gdy z nim przebywamy, gdy je uczymy, to w istocie i my i ono doznaje palety wpływów, których nie znamy i nie kontrolujemy. Gdy dziecko się w nocy zmoczy, to możemy pomyśleć, że miało zbyt pełny pęcherz, albo bardziej przenikliwie, że się w ciągu dnia "zestresowało". Jednak prawdopodobnie to, co się z nim dzieje, to skomplikowany konglomerat nieuświadomionych impulsów, związanych z nieświadomymi dla niego (i nieznanymi dla otoczenia) aspektami relacji z rodzicami i jego miejscem w rodzinie. Z tej skomplikowanej aktywności psychicznej wszyscy (podmiot i otoczenie) dostrzegają jedynie małe fragmenty. Stwierdzenie, że dziecko "przeżywa stres" idzie cokolwiek dalej od hipotezy pełnego pęcherza. Jest jednak dopiero na samym początku poznania jego prawdziwej aktywności psychicznej. Psychoanaliza odkryła, że istnieje cała paleta wpływów rozwojowych i zjawisk psychicznych, których w codziennym życiu w ogóle nie dostrzegamy. Więcej nawet: są one poza ogólnospołecznym dyskursem. Psychoanaliza nie tylko pokazała strukturę nieświadomego życia psychicznego, ale także uświadomiła nam ile nie wiemy. Ostatecznie pokazała, że za naszą codzienną aktywnością psychiczną kryje się tajemnica.
Obecnie króluje podejście biomedyczne. Biolodzy, lekarze, genetycy i farmakolodzy zdominowali dyskurs o człowieku, rozwoju i psychice. I oczywiście mieliby do tego pełne prawo, gdyby zestaw istotnych faktów i obserwacji dotyczących człowieka leżał w całości po stronie ich dyscyplin. Tak jednak nie jest. Jako psychoterapeuta jestem świadomy tego, że dysponuję obserwacjami na temat głębokich procesów psychicznych, jakich nie mógłby dokonać najwybitniejszy nawet neurobiolog. Jednak to wnioski neurobiologa kształtują powszechną świadomość. Dlaczego? Przyczyn jest bardzo wiele. Zapewne istotną jest względna prostota schematów materialistycznych ("stężenia hormonów", "kod genetyczny", "rozwój układu nerwowego", itd.), oraz ich przystawanie do całości rozwoju nowoczesnej cywilizacji, która przecież bazuje na technice i operowaniu przedmiotami materialnymi. Dostrzeganie tego, co psychiczne pozostaje nieco elitarne. Wymaga bowiem odpowiedniego treningu, oraz sprzyjających okoliczności. Nie można ich doświadczyć, nie obierając pewnej określonej drogi życiowej (np. zawodu psychoterapeuty).
V. Co wnosi psychoanaliza i podejście systemowe?
Jakie możemy przedstawić najogólniejsze wnioski z obserwacji psychoanalitycznych, ważne dla niniejszych rozważań? Przede wszystkim to ten, że rozwój i funkcjonowanie psychiki są wieloaspektowo powiązane ze sferą seksualną. Jest ona czymś fundamentalnym. Nie powinno to zresztą dziwić - biologicznie rzecz biorąc rozmnażanie jest zasadniczym celem istnienia wszelkich organizmów. Oczywiście seksualność należy rozumieć tu bardzo szeroko, jako:
- rozmnażanie płciowe (zapłodnienie i rozwój zarodka pojawia w wyniku fizycznego kontaktu osobników płci męskiej i żeńskiej);
- posiadanie określonej płci (jednego z dwu rodzajów narządów płciowych);
- pochodzenie od osobników różnopłciowych (rodziców);
- pojawiające się wcześnie impulsy i zachowania płciowe (edypalność, role płciowe);
- różne rodzaje cielesnej i nie tylko przyjemności, które mają umocowanie w seksualności (seksualność niegenitalna).
Psychoanalitycznie rozumiana seksualność nie jest tożsama z tym, co ogólnie rozumiemy przez popęd seksualny. Zawiera ona ten obszar, jednak dotyczy rzeczywistości o wiele szerszej. To bardzo ważny aspekt wobec tematu tych rozważań, gdyż oznacza, że wszystko co dotyczy płciowości i co na nią wpływa, kształtuje zarazem o wiele szerszy zakres życia podmiotu. Z drugiej strony wiele wpływów, które zdają się nie mieć nic wspólnego z seksualnością, jednak ją kształtuje lub z niej się wywodzi.
Nie ma tu miejsca na szerokie przedstawienie kwestii seksualności. Trzeba jednak zwrócić uwagę na specyficzną pozycję podmiotu ludzkiego wobec seksualności. Z jednej strony, jako organizmy biologiczne jesteśmy wplecieni w nurt rozrodu, z drugiej - jako istoty o rozbudowanym życiu psychicznym posiadamy psychiczne reprezentacje tego faktu i wewnętrzne reakcje na niego. Wyraża to pierwotna Freudowska koncepcja nerwicy: jako konfliktu pomiędzy ja i popędem seksualnym. To, że konflikt ten dotyczy w jakimś stopniu każdego człowieka pokazuje, iż koncepcja abstrakcyjnego człowieka z niejako "doczepioną" w okresie dojrzewania seksualnością jest błędna. Człowiek od początku składa się, w samej swej istocie, z seksualności.
Współczesna kultura wzmacnia mniemanie, że człowiek i jego rozwój jest w jakiś przedziwny sposób uniezależniony od tego, co działo się przez tysiące i miliony lat ewolucji biologicznej. Wedle obecnej maniery wszystko jest "zdeterminowane kulturowo". Jednak w zasadniczych kwestiach wszystkie kultury wykazują więcej zbieżności niż różnic. Wskazuje to, że one same wyrastają z realnego podłoża. To podłoże - to biologiczne dziedzictwo naszego gatunku. Takie, a nie inne. Psychika dziecka pozostaje "skalibrowana" wedle tych, powtarzających się od setek tysięcy, a nawet miliardów lat (jeśli weźmiemy pod uwagę okres wyodrębnienia się rozmnażania płciowego) procesów.
Psychoanaliza pokazuje, że duch ludzki nie jest od ciała niezależny. Dziecko dysponuje rodzajem prekoncepcji, które powodują, że pewne sposoby i drogi rozwoju są dla niego bardziej naturalne o innych. Czym jest prekoncepcja możemy zrozumieć na prostszych modelach. Spójrzmy jak raczkujący noworodek wspina się, aby przyjąć postawę pionową. Dlaczego nie uczy się w sposób doskonały poruszać na czworakach, lecz podejmuje trud ryzykownego przyjmowania pionu? Prawdopodobnie obserwuje rodziców, lecz ów pęd ma także składową wrodzoną, niezależną od tego, co robią rodzice (gdy np. są na wózkach inwalidzkich, dziecko i tak próbuje stawać). Przykład ten jest zresztą bardzo nośny - pomimo, że tendencja do pionizacji jest wrodzona, wpływ otoczenia może stworzyć dziecko, które będzie się poruszać na czworakach (znamy przykłady odnajdywania takich "dzikich dzieci").
Biologiczna struktura naszego istnienia (podział na płcie, pochodzenie od pary różnopłciowej) ma zasadniczy, niemożliwy niemal do przecenienia wpływ na naszą psychikę. To determinant naszego losu. Żyjąc spokojnie i z dala od problemów psychicznych możemy być tego nieświadomi. Lecz zagłębiwszy się w ich świat, zawsze spotkamy się z ojcem, matką, seksem, problemem bycia dzieckiem lub posiadania dzieci [2].
Ustawienia systemowe pozwoliły na zbadanie praw, jakie rządzą rodziną jako systemem. Najkrócej mówiąc ukazały one, że w rodzie wszystko jest o wiele bardziej powiązane niż przypuszczaliśmy. Przede wszystkim zdarzenia zawsze mają swoje konsekwencje, czynów nie można wymazać i nic nie znika bez śladu. Fakty, które ujawniają ustawienia systemowe przeczą naszemu "nominalistycznemu", manipulatorskiemu podejściu do ludzkiej rzeczywistości. Ukazują jej głębię (na przykład to, że dziecko zabrane z dysfunkcyjnej rodziny staje się "szczęśliwsze" jest tylko powierzchnią zjawisk).
VI. Adopcja
Zauważmy sprzeczność w ramach promowanych w odniesieniu do człowieka i jego rozwoju twierdzeń: z jednej strony istnieje ogromny nacisk na wyjaśnianie biologiczne, stale i coraz dobitniej podnosi się kwestię znaczenia genów i dziedziczności, a z drugiej - ukazuje się człowieka jako byt zdeterminowany wyłącznie kulturowo, na przykład w żaden psychologicznie głębszy sposób nie powiązany z biologicznymi rodzicami. Psychologia ewolucyjna, zgodnie z teorią doboru krewniaczego i dostosowania łącznego ukazuje, że w stosunku do "krewniaków" (wspólny zestaw genów) zachowania osobnika są odmienne niż w stosunku do obcych [3]. Jednocześnie istnieje tendencja do negowania strony biologicznej rodziny na rzecz społecznej i formalnej.
Oczywiście mogłoby to wynikać z faktu jakiejś zasadniczej odmienności człowieka od świata zwierząt i tym samym braku istotnego wpływu czynnika biologicznego na sferę psychiczną. Jednak paradoksem jest to, że odmienność człowieka zdaje się wyrażać między innymi w szczególnie silnej "odpowiedzi" jego psychiki na biologię. Można powiedzieć, że człowiek posiada "psychiczne reprezentacje" wszystkich najważniejszych składowych swej biologicznej konstytucji. Są one nieświadome. Co jednak nie oznacza, że nie oddziałują na nasze życie.
Kwestia adopcji nie jest sprawą prostą. Panuje jeden punkt widzenia, który stwierdza: adopcja jest dobra. A jednak sprawa z adopcją jest o wiele bardziej skomplikowana, co powinno znaleźć swój wyraz w dyskusji, lecz zwykle tak się nie dzieje. Może wystąpić jeden lub dwa negatywne czynniki strukturalne adopcji:
- to, że dziecko nie może być wychowywane przez jego rodziców biologicznych;
- sytuacja, gdy dodatkowo dziecko nie jest adoptowane przez członków jego rodu.
Dziecko pozostaje związane z biologicznymi rodzicami. Niezależnie, czy tego chce, czy nie. Niezależnie od tego, czy jest tego świadome, czy nie. I niezależnie od tego, jaki ma do nich stosunek i czy ich poznało, czy też nie. Od czasu odkrycia ustawień systemowych widać to dobitnie - reprezentanci nieodmiennie, niezależnie od swojego nastawienia i wiedzy na ten temat, ukazują obrazy przywiązania dzieci do ich rodziców. A gdy rodzice adopcyjni nie mają wewnętrznej postawy szacunku dla biologicznych - niejednokrotnie wrogość do tych pierwszych. Dusza [4] dziecka zwraca się w kierunku "biologicznych" rodziców, szuka ich. Może to powodować najróżniejsze problemy, od niespecyficznego spadku energii życiowej po samobójstwa.
Ustawienia pokazały także, że dobrze jest gdy dziecko pozostaje w granicach swego rodu, gdy na przykład jest adoptowane przez dziadków, rodzeństwo rodziców lub dalszych krewnych. Oczywiście może być tak, że w konkretnej sytuacji nie będzie dobre dla dziecka jeśli adoptują je dziadkowie, że będzie lepiej gdy zrobią to obcy ludzie. Czytelnik musi cały czas pamiętać, że wskazuję tu na uniwersalne czynniki, nie rozstrzygam konkretnych spraw. W konkretnych przypadkach liczy się bilans.
Dziecko zawsze rodzi się w jakimś kontekście. Wchodzi w jakąś rodzinę. Z jej pragnieniami, lękami, przeszłością, ograniczeniami. Dziecko może być "chciane", "niechciane", "oczekiwane", "nieakceptowane", "wymarzone" itd. W istocie wchodzi ono w o wiele bardziej skomplikowany system świadomych, a przede wszystkim nieświadomych oczekiwań i fantazji. Dziecko jest kształtowane przez pragnienia rodziców, a nie tylko przez ich zewnętrzne zachowania. Pragnienie rodzica istniało zanim dziecko się pojawiło. Rodzic od początku narzuca dziecku swoje fantazje na jego temat oraz na temat ich relacji. Przemawia do niego poprzez swoje pragnienie i widzi dziecko poprzez to pragnienie. Pragnienia i fantazje rodzica są oczywiście zakorzenione w jego własnych relacjach z rodzicami. I w ten sposób zatopione w rodzie.
W przypadku adopcji, fantazje i pragnienie rodzica są obce rodowi dziecka, co stanowi negatywny czynnik strukturalny. Z kolei ich specyfika może być mniej lub bardziej trudna dla dziecka. Mogą być one mniej lub bardziej masywne. Jeśli mianowicie pragnienia adoptujących wykraczają poza pewien przeciętny poziom, np. gdy rodzice chcą dziecka adoptowanego w zastępstwie dziecka zmarłego, gdy dziecko ma zapełnić emocjonalną pustkę - pojawia się kolejny negatywny czynnik. Czy należałoby go zaliczyć do czynników uniwersalnych (charakterystycznych dla wszystkich ludzi starających się o adopcję), statystycznych (równie dobrze może wystąpić w rodzinie biologicznej) czy określić jako indywidualny (równie często występuje w rodzinie biologicznej) - tego nie wiem. Wymagałoby to dokładnego badania. Jednak obserwacja pokazuje, że chęć adopcji bardzo często jest uwikłana w masywne fantazje. Mogą się one wiązać z poczuciem własnej misji, potrzebą "ratowania" kogoś (wynikłą niekiedy z nieświadomej chęci "bycia uratowanym"), chęcią kontroli, budowaniem własnego wizerunku, pragnieniami seksualnymi. Dziecko ma zapewnić "kogoś do kochania", zrobić z pary bezdzietnej "normalną rodzinę". Adopcja zawsze tworzy inną "strukturę pragnienia" pomiędzy dzieckiem a rodzicami, gdyż zawiera większy element "manipulacji", pozwala na dokonywanie większej liczby wyborów - i tym samym inne, raczej masywniejsze podążanie rodzica za własnymi fantazjami.
Oczywiście, prawdopodobnie najgorszy jest jednak pobyt w domu dziecka. Jednak powinniśmy mieć świadomość, że dla dziecka adopcja jest jedynie mniejszym złem. Gdy zaczynamy ważyć plusy i minusy, gdy nie odwracamy się od faktów, wtedy jest szansa na minimalizację szkód. Najgorzej, gdy minusów nie chcemy dostrzec bądź jesteśmy ich nieświadomi.
VII. Zapłodnienie pozaustrojowe (in vitro)
Promowanie metody in vitro uznawane jest za światłe i postępowe, podczas gdy jej krytyka określana jest jako rzecz wsteczna, nie poparta niczym prócz religijnej ideologii. Jest to kolejny paradoks współczesnego dyskursu. W czasach, gdy poznajemy coraz to nowe powiązania w świecie organizmów żywych i w samym ludzkim organizmie, stwierdza się, że tak poważna ingerencja w ekologię prokreacji, jak sztuczne zapłodnienie pozostaje bez wpływu.
Psycholodzy pracujący z osobami mającymi problemy w zajściu w ciążę, na ogół potwierdzają obserwację, że wiele wskazuje na to, iż opór Natury bardzo często nie jest tu przypadkowy. Niejednokrotnie można się dopatrzeć takich elementów jak wewnętrzny konflikt niedoszłej matki z własną matką lub nawet jej odcięcie się od całej żeńskiej linii, czy też ukrytą negatywną postawę w stosunku do męża. Są to oczywiście czynniki osobiste i nie będę się tu nimi bliżej zajmował. Każdy ma prawo likwidować objawy, a nie przyczyny problemu. Poza tym, i to jest najważniejsze, wiele kobiet będących w konflikcie z matką czy z mężczyznami, jednak zachodzi w ciążę.
Największym problemem związanym z metodą in vitro jest to, że jej promowanie otwiera drogę do coraz bardziej zawiłych manipulacji dzieckiem, takich jak pobieranie komórek jajowych, ich zapładnianie i umieszczanie w macicach matek zastępczych. Staje się więc drogą do prób usunięcia któregoś z rodziców. Wyróżniam trzy podstawowe rodzaje działań mających na celu/skutkujących negacją jednego z rodziców: odsunięcie, pominięcie oraz zatarcie. Odsunięcie rodzica jest częstą praktyką stosowaną przez rozwiedzione kobiety i polega na uniemożliwieniu ojcu kontaktów z dzieckiem (oczywiście osobą odsuniętą może być też niekiedy matka). Pominięcie następuje na przykład w przypadku zapłodnienia kobiety nasieniem anonimowego dawcy. W tym wypadku istnieje naturalny ojciec, lecz jest dla dziecka nieobecny i nieznany. Zatarcie jest procesem idącym dalej, niemożliwym bez udziału najnowszych technik bioinżynierii. Jest to rodzaj anihilacji figury jednego z rodziców. Ma ono miejsce w przypadku procederu "matki zastępczej" - dziecko w zasadzie posiada "dwie matki", dawczynię jajeczka oraz tę, która donosiła ciążę i urodziła. Tym samym jednak nie posiada żadnej w pełni. Matka zostaje rozbita "na części" - zaciera się.
VIII. Zapłodnienie spermą anonimowego dawcy
Zapłodnienie poprzez anonimowego dawcę staje się popularnym sposobem zachodzenia w ciążę przez kobiety, które nie pragną wiązać się z mężczyzną oraz przez lesbijki. Jest także jeden ze sposobów na posiadanie dziecka przez pary, w których mężczyzna jest bezpłodny. Funkcjonują "banki spermy" oraz indywidualni internetowi sprzedawcy. Nie trzeba specjalnie podkreślać faktu, że jest to już biznes.
Jednak proceder ten pociąga za sobą sporo problemów dla dziecka. Przede wszystkim wiele osób, które zostały w ten sposób poczęte, próbuje usilnie poszukiwać swoich korzeni. Okazuje się, że mają one poczucie braku wiedzy o sobie, jakby trudność w wypracowaniu stabilnej tożsamości. Ludzie ci myślą i fantazjują na temat tego, kim jest ich ojciec, jaka jest nieznana część ich "rodziny". Fakt, że występujące w poprzednim zdaniu słowo "rodzina" mogło, a nawet powinno być zapisane w cudzysłowie, zawiera w sobie istotę problemu. Bowiem biologicznie (a także systemowo - w rozumieniu hellingerowskim) rzecz biorąc, zarówno "ojciec" (cudzysłów!) dziecka, jak i rodzice ojca, jego rodzeństwo czy inne, spłodzone z jego spermy dzieci należą do rodziny. I w tym sensie rodzina ta nie różni się od żadnej innej "zwyczajnej" rodziny. Z drugiej jednak strony, nie ma tu rodziny. Nie została ona w żaden sposób usankcjonowana, zakotwiczona nie tylko społecznie, ale nawet w umyśle samego dziecka. Nie wiążą się z nią bowiem żadne znane mu fakty, nie ma też jakiejkolwiek obopólnej komunikacji.
Oczywiście możemy upierać się, że jeśli rodzina nie zaistniała na poziomie mentalnym dziecka, to po prostu nie zaistniała wcale, i dlatego nie ma problemu. Abstrahuję od wyczuwalnej - moim zdaniem - dla każdej, emocjonalnie wrażliwej osoby, brutalności takiego rozumowania. To same fakty pokazują, że jest inaczej. "Niezaistniała rodzina" i "niezaistniały ojciec" funkcjonują dla dziecka co najmniej na dwa sposoby:
- a) negatywny: jako "dziura", "pustka" - miejsce we własnej historii i tożsamości, które mnie samemu jest nieznane, obce, domagające się wypełnienia;
b) pozytywny: jako niezintegrowany przekaz ze strony ojca i jego biologicznej rodziny.
Problem (a) zasygnalizowałem powyżej. Jeśli chodzi o punkt (b) to jego rozpoznanie opiera się przede wszystkim na ustawieniach systemowych. Sprowadza się to do tego, że dziecko jest związane z biologicznym ojcem oraz jego rodem. Czerpie ono zarazem siłę z tego systemu rodzinnego, jak i oddziałują na nie jego elementy negatywne. Oczywiście nie trzeba podkreślać, że matka, ani aktualna rodzina dziecka poczętego z nasienia dawcy wcale się tym nie interesuje. Nie branie pod uwagę wpływów ze strony rodu biologicznego ojca jest przecież niejako zawarte w definicji samego procederu dawstwa. Jednak czynniki niezauważane i ignorowane nie przestają działać. Więcej, mogą ujawniać się ze zwielokrotnioną siłą. Dziecko skazane na brak ojca biologicznego niejednokrotnie wewnętrznie bardzo silnie zwróci się ku niemu. Nieświadoma część psychiki będzie próbowała "rozpoznać w sobie" to, co jest z nim związane, upodobnić się do niego. Bez wątpienia będzie to oddalać dziecko od matki. Lecz najważniejsze jest to, że będzie to proces determinujący bardo silnie życie psychiczne.
Oczywiście zapłodnienie spermą dawcy może się odbywać w różnych kontekstach. Może chodzić o heteroseksualną parę, o kobietę, która od początku pragnie być "samotną matką", bądź o parę lesbijską. W każdym z tych przypadków wchodzą w grę specyficzne czynniki (uniwersalne, statystyczne). Kobieta, której od początku nie zależy na posiadaniu przy sobie ojca dziecka jako partnera, która nie odczuwa żadnego dyskomfortu z powodu tego, że jej dziecko nie posiada ojca, która wreszcie być może nawet na poziomie teoretycznym nie uznaje ojca za czynnik istotny, zapewne nie ma zwykłego stosunku do mężczyzn. Wykluczenie tego, co męskie/ojcowskie jest istotnym elementem jej życia psychicznego. Powiedzielibyśmy, że brak ojca dziecka jest "jej na rękę". Dla życia psychicznego dziecka jest to postawa niebezpieczna. U zarania jego życia pojawia się silna determinanta osobista (matki), a więc jego życie jest słabiej niż normalnie kształtowane przez "przypadek", a co za tym idzie silniej przez fantazję matki.
Manipulacje w sferze prokreacji skutkują w stosunku do dziecka czymś, co możemy określić jako "zwiększony wpływ fantazji rodzica". O znaczeniu fantazji i pragnień rodzica dla dziecka wspomniałem już wyżej. Wedle potocznego poglądu dziecko wychowuje się głównie poprzez trzy czynniki: wpływ konkretnych działań wychowawcy (np. kary, nagrody, pochwały, zabawy), przez to, co się do niego mówi (wartości, zasady) oraz poprzez wpływ jego własnej obserwacji bliskich mu osób (wzorce). A jednak okazuje się, że te zewnętrzne przejawy wychowania to nie wszystko. Za nimi kryją się jeszcze intencje, pragnienia, frustracje, problemy czy marzenia rodzica. A co najważniejsze, czynniki te są po większej części nieświadome. Te upragnione czy budzące lęk elementy nieświadomego życia psychicznego są rzutowane na dziecko i stanowią kardynalny czynnik jego rozwoju. Stanowią jego "otoczenie", jego "środowisko".
Ponieważ każdy z nas posiada niezrealizowane potrzeby, które umieszcza w swoich nieświadomych fantazjach, nadmierny osobisty wpływ rodzica jest szkodliwy. Jego fantazje nie biorą bowiem pod uwagę indywidualności dziecka, a jedynie jego własne, nieuświadomione potrzeby. Przed takim stanem zabezpiecza dziecko bycie w parze rodzicielskiej. Daje ona coś, co nazywam przestrzenią dialektyczną, która chroni dziecko przed nadmiernym wpływem osobistych nieuświadomionych pragnień i fantazji każdego z rodziców. Można to sobie prosto wyobrazić w ten sposób, że dziecko mentalnie naprzemiennie ucieka od jednego rodzica do drugiego, i w ten sposób chroni i buduje swoją indywidualność. Niejednokrotnie można to zaobserwować także w zewnętrznym zachowaniu (raz chce przebywać z matką, a raz z ojcem).
IX. Surogacja macierzyńska ("wynajęta macica")
Myślenie osób popierających ten proceder jest prawdopodobnie silnie warunkowane przez tzw. dogmat biologii molekularnej. Oczywiście nie muszą być one świadome jego nazwy, ani nawet jego szczegółów. Chodzi raczej o zestaw pewnych funkcjonujących powszechnie przekonań odnośnie genetyki. Tworzą one symplifikowany obraz, niestety popierany niekiedy przez naukowców. Dogmat biologiczny powiada, że "przemiana" kodu genetycznego DNA w białko jest jednokierunkowa i jednoznaczna. Daje to obraz deterministycznego i przejrzystego mechanizmu budującego organizmy. Nic nie może zadziać się "obok", dodatkowo, inaczej. A jednak dogmat biologiczny został poważnie zmodyfikowany. Ekspresja genów nie jest jednoznaczna. Oznacza to, że nie jest tak, iż dany gen bezwzględnie równa się konkretne białko. Okazuje się też, że białka ulegają modyfikacji już po syntezie. Czym więc bliżej nauka przygląda się mechanizmom genetycznym, tym stają się one bardziej skomplikowane i mniej przejrzyste. Jakie ma to znaczenie dla naszego tematu? Otóż podnosi rolę środowiska - w tym przypadku wewnątrzmacicznego. Innymi słowy: w łonie innej matki rozwinie się inne dziecko (mimo identycznego materiału genetycznego).
Podczas ciąży płód zagnieżdża się w macicy, będąc trzymany we względnej izolacji od reszty ciała matki. Barierą jest łożysko, które przepuszcza tylko wybrane substancje. Okazuje się jednak, że przez łożysko przechodzą również niektóre komórki. Dziecko otrzymuje je od matki, a matka od dziecka. Taka wymiana powoduje, że w organizm dziecka nie jest jednorodny genetycznie! Powoduje także to, że kolejne ciąże zmieniają pulę genetyczną matki. Komórki przenikające do ciała dziecka to nie jedynie własne komórki matki, ale również te, które otrzymała ona podczas wcześniejszych ciąż od swoich dzieci. Dodatkowo, także te które otrzymała od swej matki, gdy sama była płodem. Matka matki z kolei mogła być nosicielem komórek swego rodzeństwa i swojej matki (!). W ten sposób z pokolenia na pokolenie mieszają się komórki bliższych i dalszych krewnych. Odkrycie powyższego zjawiska, zwanego mikrochimeryzmem (matka i dziecko stają się niejako "chimerami" - osobnikami złożonymi z "części" różnego pochodzenia) wskazuje na biologiczne powiązania matki i płodu, niezależnie od pochodzenia zygoty.
Oczywiście biologiczne przyczynki do zagadnienia negatywów przemieszczonej ciąży nie są zasadniczą osią niniejszych rozważań, którą stanowią czynniki psychologiczne. Odkrycia biologii potwierdzają jednak to, co możemy zaobserwować. Przede wszystkim chodzi o więź, jaka powstaje pomiędzy dzieckiem, a rodzącą je kobietą. Wiele też wskazuje na to, że ciąża i poród są zasadniczymi momentami w rozwoju. Tworzą one matryce późniejszych reakcji i przeżyć (np. poród jako pierwotna sytuacja pozbawienia, "kastracji" i matryca lęku).
Na tym etapie powstaje także silna więź. Podczas pracy psychoterapeutycznej z ustawieniami systemowymi można odkryć zaskakujące zjawisko. Oto osoby, które po urodzeniu przebywały dłuższy czas w inkubatorze, wytwarzają z nim rodzaj więzi. Jako z ich pierwszym "obiektem opiekuńczym". Niekoniecznie chodzi o fizyczny przedmiot, może raczej o pewne miejsce, proces, instytucję. Tak czy inaczej, ta nieświadoma więź łączy je z jakimś pierwotnym obiektem poza matką. W przypadkach, z którymi miałem do czynienia, powodowało to specyficzną sytuację systemową. Wiązało się mianowicie z trudnością w pełniejszej bliskości z matką. Działo się tak być może nie tylko poprzez wewnętrzną postawę dziecka, ale również matki, która nieświadomie nie potrafiła pogodzić się z faktem, że zaraz po porodzie "był ktoś" bliższy dziecku niż ona.
Jeśli uznamy opisane powyżej zjawisko, to musimy poważnie zastanowić się nad kwestią więzi z matką zastępczą. Zwykle skrzętnie stara się ją pominąć. Prawdopodobnie jednak to właśnie z nią wytworzy się pierwotna, najsilniejsza więź. Więź ta następnie zostaje przerwana, gdyż to matka genetyczna rości sobie wyłączne prawo do dziecka. Przerwanie pierwotnego nurtu miłości (Hellinger), które ma tu miejsce, ma zawsze bardzo negatywne konsekwencje dla dziecka. Trudności w tworzeniu bliskich związków są wśród nich bodaj najpowszechniejsze, choć być może wcale nie najsilniej rzutujące na późniejsze życie (do innych należą tendencje autodestrukcyjne, niektóre choroby somatyczne i inne).
Oczywiście możemy sobie wyobrazić sytuację, gdy "obie matki" (genetyczna i "okołoporodowa") niejako dzielą się miłością do i od dziecka (zawieśmy na razie rodzące się tu poczucie absurdu). Jednak z perspektywy dziecka jest to posiadanie "matki", która od początku była raczej zainteresowana zarobkiem (lub pomocą komuś, dobrym uczynkiem itp.), a nie dzieckiem, z którą jest jednak silnie związane oraz "drugiej matki", z którą jest także w jakiś sposób związane, która jest ponadto powodem całej sytuacji, "przyczyną" jego życia. Czynników od których musimy abstrahować w tej skróconej analizie jest wiele. Jednym z nich jest sprawa "dzielenia się" i współistnienia dwóch kobiet, jako "równorzędnych matek". Wymóg zupełnie obcy ewolucyjnej historii. Dalsza kwestia to miejsce ojca w tym trójkącie. Pytaniem pozostaje także rodzaj więzi, jaki byłby pomiędzy matką genetyczną i dzieckiem. Tak czy inaczej, wydaje się, że ma tu miejsce proces, który nazwałem zatarciem postaci rodzica - dziecko uzyskuje postać rozszczepioną i niepełną. W obliczu tego samo musi się wewnętrznie rozszczepić oraz emocjonalnie zdystansować.
X. Wychowywanie dziecka przez parę jednopłciową
Zagadnienie płci i seksualności
Punktem wyjścia tego podrozdziału może być zdanie wypowiedziane przez seksuologa w pewnej audycji radiowej: "seksualność nie należy do elementów istotnych w wychowaniu". Za to - zdaniem owego seksuologa - ważne jest, aby dziecko miało "poczucie bezpieczeństwa, możliwość rozwoju, zaspokojone wszelkie potrzeby emocjonalne". Patrząc na sprawę z pozycji potocznej lub biomedycznej wiedzy rzeczywiście może się nam tak wydawać. A jednak stwierdzenie, że seksualność rodziców nie jest ważna w rozwoju dziecka jest ze wszech miar fałszywe. Seksualność jest tym, co w stosunku do dziecka jest bardzo ważne. W tej samej mierze w jakiej jest ważna w powołaniu dziecka do życia, jest istotna w trakcie jego rozwoju - jest tu ciągłość, która nie zostaje przerwana. Trzeba tylko ją zobaczyć i właściwie zrozumieć. Dziecko powstaje ze związku seksualnego i samo jest seksualne.
Obrazem niezrozumienia kwestii seksualności w życiu dziecka są koncepcje i działania mające na celu podniesienie świadomości dzieci w kwestii istnienia zachowań i uczuć homoseksualnych. Przykładem może być program oparty o bajkę "Król i król", w której dzieci dowiadują się o księciu, który wziął ślub z drugim księciem. Opowiastka ta ma uczyć tolerancji i uświadamiać. Moim jednak zdaniem działania tego rodzaju są błędne. Wykazują one błąd, który możemy nazwać błędem idealizmu. Dziecko jest istotą seksualną, odkrywającą różnicę płci oraz świadomie i nieświadomie odnoszącą się do prokreacyjnej seksualności rodziców. Można powiedzieć - mam nadzieję, że zostanę dobrze zrozumiany - że abstrakcyjna "miłość", bycie "parą", "braterstwo dusz" czy cokolwiek podobnego dziecka nie interesuje. Dziecko stawia pytanie o pochodzenie siebie samego i o tajemnicę związku płciowego. Dziecko pyta "poprzez ciało" i "z głębin ewolucji". Ze względów onto- i filogenetycznych jego umysł jest zawsze "blisko" tych spraw. Są one dla niego zasadnicze - poprzez te procesy powstało. Psychoanaliza dzieci oraz dorosłych wyraźnie ukazała, że umysł dziecka to nie tabula rasa - pytania, fantazje, ale także lęki i obawy pewnego typu pojawiają się łatwiej, wcześniej i powszechniej niż inne. Należy do nich silnie emocjonalnie i popędowo osadzona kwestia: "Skąd się biorą dzieci?"/"Jak powstałem?". Te "heteroseksualne" pytania są dla dziecka istotne, reszty nie rozumie i zawsze ją "przykroi" do tychże pytań, oraz do własnych na nie odpowiedzi.
Pytanie to, którego dziecko z początku nawet sobie nie uświadamia, wyrażane jest w dziesiątkach form przez różne dzieci. Jest ono psychologicznym faktem - mogło by go może nie być, a jednak istnieje. Poprzez nie wyraża się aspekt psychologii człowieka, który polega na fundamentalnym powiązaniu obszaru biologii i ciała z psychiką. Oczywiście naprowadzając dziecko na kwestię homoseksualizmu, należałoby przedstawić mu właśnie homo-seksualizm. Trzeba by więc ukazać formy homoseksualnego współżycia. Ktoś powie, że nie mówimy dziecku przecież wszystkiego (tzw. szczegółów) także w odniesieniu do heteroseksualności. Owszem. Jednak dziecko jest od początku "blisko" rozwiązania tej zagadki. Wszak powstało z seksu rodziców. Dlatego mówiąc mu o narodzinach, o "mamusi" i "tatusiu", mówimy mu o seksie. Mówiąc o homoseksualizmie musielibyśmy powiedzieć o tym, co jest dla niego popędowo istotne. Ale co jest istotne? Czy powiemy mu o seksie analnym? Oralnym? O wzajemnej masturbacji? Co mogłoby z tego zrozumieć?
Obserwacja dzieci pokazuje, że gdy słyszą podobne historie, nierzadko próbują znaleźć błąd, pomyłkę - na przykład stwierdzają, że drugi książę to przebrana księżniczka itp. Pokazuje to pierwotne ukierunkowanie dziecięcego umysłu. Psychoanaliza zaobserwowała, że "dziecięce badania seksualne", próby odgadnięcia "skąd się biorą dzieci" są matrycą rozumowania w ogóle. Pierwszymi umysłowymi zagadkami dla dziecka są jego rodzice oraz ich funkcja w jego powstaniu. Co się stanie jeśli wcześnie zaczniemy modyfikować ten dziecięcy problemat? Przedkładać dziecku do rozwiązania inne zagadki, w rodzaju związku dwóch mężczyzn? Tajemnica narodzin jest zagadką, która dotyczy wszystkich. Dziecko przed nią nie ucieknie. Jest to pytanie z rodzaju egzystencjalnych. Zagadka seksualności dwu mężczyzn (czy kobiet) nie ma owej głębi i pierwotności. Jest to problem "późniejszy", w dużej mierze społeczny, polityczny, związany z regułami współżycia i towarzyszącymi im pojęciami, takimi jak "tolerancja". Przedkładanie jej dziecku w zamian lub w uzupełnieniu do jego pierwotnej zagadki jest pomieszaniem porządków wynikłym z nieznajomości rozwijającej się psychiki.
Różnica płci jest tym, co nadal wymyka się pełnemu wyjaśnieniu. Jest tajemnicą. Nie koniecznie należy to rozumieć "mistycznie". Jest to raczej wyrażenie faktu (pewna docta ignorantia), który ma swoje psychologiczne i społeczne konsekwencje. Nie będę rozwijał tego zagadnienia od strony psychologicznej, odnośnie społecznej wystarczy powiedzieć, że wobec tej tajemnicy cywilizacja stosowała na ogół podejście, które wyznaczało inne role mężczyznom, inne kobietom, posługiwało się pewnymi generalizacjami, stereotypami, konwencją. Stanowisko to miało w sobie zarówno element poznania realnej "natury" płci, jak i element konwencjonalny. Ten drugi spowodował narastanie krytyki. Krytyka tego stanowiska ("patriarchalnego") doprowadziła do powstania innego podejścia, które zaczyna dominować obecnie. Problem tajemnicy płci został w nim rozwiązany przez stwierdzenie, że żadnej tajemnicy nie ma. Płeć to tylko różnica biologiczna, nie pociągająca za sobą żadnych innych różnic, które nie byłyby zdeterminowane kulturowo. Przy czym słowo "kulturowo" jest tu bliskoznaczne z "przypadkowo".
Stanowisko to jest oczywiście silnie polityczne. Nauka na ogół wykazywała, iż rzeczy, które wydają się pozornie nieskomplikowane, są o wiele bogatsze oraz wplecione w całą sieć powiązań. Czyste ręce chirurga okazywały się roić od drobnoustrojów, próżnia - być pełną wirtualnych cząstek, a dalekie sobie - jak się wydawało - organizmy, powiązane siecią zależności. Podobnie jest w kwestii płci - jej "istoty", relacji pomiędzy płciami, prokreacji i wychowania dzieci. Świat ten tylko w powierzchownym oglądzie może wydać się w miarę prosty. W rzeczywistości daleko wykracza on poza to, co społecznie usankcjonowane i ogólnie znane.
Uwarunkowania skrajnie uproszczonego spostrzegania płci i relacji seksualnej są z pewnością wielostronne i zawikłane. Ich szersze przedstawianie w niniejszej pracy nie miałoby sensu. Pragnę jednak hasłowo wskazać kilka prawdopodobnych - moim zdaniem - momentów kształtowania się tego modelu. Patrząc chronologicznie wydaje mi się, że już co najmniej średniowieczna "miłość dworska", a następnie romantyzm budowały wizję "nieseksualnej miłości". Trendy te zdawały się głosić, że w miłości kobiety i mężczyzny seks nie jest tym, co istotne. Kolejnym nurtem wydaje się być ruch praw człowieka oraz emancypacji kobiet - oba te procesy umocniły ideę człowieka jako takiego, koncepcję jednostki, której płeć jest sprawą drugorzędną. Prąd ten był zapoczątkowany najpóźniej Rewolucją Francuską. Stopniowo kobieta i mężczyzna tracili swe znaczenie na rzecz obywatela czy osoby. Płeć zaczęła stanowić rodzaj dodatku, a jej atrybuty stawały się rodzajem seksualnego "wyposażenia". Następnym elementem jest, jak sądzę, to, co można nazwać "zachodnią represją seksualności". Chodzi o ukazywanie seksualności jako rzeczy "wstydliwej", "brudnej" i, co może jeszcze ważniejsze, nie stanowiącej głównego aspektu życia człowieka. Ten rodzaj ogólnospołecznego dyskursu o seksualności doprowadzał do widzenia ludzi jako istot zasadniczo aseksualnych. Oczywiście chrześcijaństwo - mimo, że w głębi swej doktryny widzi te sprawy inaczej - przyczyniło się do takiego stanu rzeczy. Momentem współczesnym jest obecne "ultrauspołecznienie" i upolitycznienie życia. Wymaga ono pełnej "równości", której zresztą politycy nie mają zamiaru nikomu odmawiać. Zapewne doświadczenie drugiej wojny światowej ma tu niebagatelne znaczenie - wszelka "nierówność" grozi podobieństwem do "faszyzmu".
Ciekawa jest jeszcze jedna sprawa. Pomimo degradacji znaczenia płci, diada jest afirmowana. Widać to wyraźnie w prawodawstwie - chętnie zgodzi się ono na małżeństwa homoseksualne i adopcje, podczas gdy zawsze (chodzi o prawodawstwo zachodnie) zabroni poligamii. Mamy więc rodzaj idealizacji pary oraz dewaluacji płci. Bycie w parze, bycie parą, uwzniośla. Sama zdolność do takiego trwania jest uznawana za moralne dokonanie. Skąd jednak ta fiksacja na parze? Skąd wiara w moc diady? Diada rzeczywiście jest czymś specyficznym i jedynym w swoim rodzaju - jedynie w niej możliwa jest "rozmowa w cztery oczy" oraz w ogóle pewien rodzaj bliskiego spotkania. Prawdopodobnie jednak poczucie jej wyjątkowości wywodzi się głównie ze wzorca pierwotnej, kreatywnej pary - seksualnej pary kobiety i mężczyzny, pary rodziców. A jeśli tak, to czy wysoki status nadawany każdej innej diadzie, jedynie z powodu jej podobieństwa do pary heteroseksualnej, nie jest w dużej mierze złudzeniem?
Homoseksualna para opiekunów
Poniżej nie będę zajmował się wpływem homoseksualności rodzica jako takiej, to jest związanej z czynnikami statystycznymi i uniwersalnymi [patrz ramka]. Wpływ strukturalny homoseksualności opiekunów na dziecko można włożyć w dwie kategorie czynników:
- wpływ pary opiekunów, jako pary homopłciowej;
- wpływ zwiększonego w porównaniu z parą heteroseksualną stopnia manipulacji (czynniki związane z adopcją, zapłodnieniem przez anonimowego dawcę, surogacją - opisane w pozostałych rozdziałach).
Jeśli chodzi o czynniki statystyczne to podam przykład jednego z nich, który zresztą zdaje się leżeć na pograniczu czynników statystycznych i uniwersalnych (prawdopodobnie jest uniwersalny w stosunku do pewnej grupy homoseksualnych mężczyzn). Chodzi o stosunek do ojca, który u wielkiej części homoseksualnych mężczyzn jest wrogi bądź obciążony ogromnym poczuciem żalu. Ze względu na swe natężenie owa negatywna postawa będzie rzutowała na relację z dzieckiem płci męskiej (która ponownie jest relacją "ojciec-syn"). Z czynników, które uznaję za uniwersalne, można wspomnieć o najbardziej oczywistym: struktura pragnienia seksualnego homoseksualisty jest inna niż heteroseksualisty. Heteroseksualista pragnie kogoś o płci odmiennej niż on sam, zaś homoseksualista kogoś, kogo płeć jest taka sama jak jego. Heteroseksualista pragnie kogoś radykalnie "odmiennego", homoseksualista "podobnego". Heteroseksualista afirmuje swoją płeć poprzez własną tożsamość oraz płeć przeciwną - poprzez własne pragnienie. Jednym chce "być", drugie chce "mieć". W homoseksualizmie sprawa ta wygląda inaczej: homoseksualista "afirmuje" jedynie własną płeć - zarazem jako tożsamość, jak i obiekt pragnienia, lub też nie akceptuje (do końca) własnej płci, zarazem pragnąc tej płci w obiekcie. Innymi, prostszymi słowy, stosunek homoseksualistów do kobiet i mężczyzn jest znacząco różny od stosunku do kobiet i mężczyzn heteroseksualistów (chodzi oczywiście o pewien uniwersalny rdzeń). Jest to postawa znacząco różna od postawy dziecka, które afirmuje obie płcie, jako płcie ojca i matki. |
Zasadniczym, strukturalnym, problemem, w zasadzie trudnym do przecenienia, jest fakt, że dziecko w parze jednopłciowej nie może normalnie przeżyć kompleksu Edypa. Nie ma tu miejsca na wyczerpujący opis fazy edypalnej, muszę opierać się na samych wnioskach wynikających z prac psychoanalityków oraz z moich własnych obserwacji. A wnioski te nie pozostawiają wątpliwości, że sytuacja edypalna, a więc rozgrywający się do ok. piątego roku życia dziecka trójkąt matka-ojciec-dziecko, jest fundamentalna dla rozwoju psychiki (osobowości, charakteru). Edyp to gra miłości, nienawiści, zazdrości, poczucia opuszczenia i bliskości, stawania się jednostką i poszukiwania więzi. Jest to prawdziwa "szkoła życia" dla rozwijającej się psychiki. Jeśli etap ten jest poważnie zakłócony, na przykład poprzez wrogość któregoś z rodziców, nieobecność emocjonalną lub fizyczną jednego z rodziców, uwiedzenie dziecka, odrzucenie lub inne czynniki, zaburzeniu ulegnie stosunek dziecka do samego siebie, sposób wchodzenia w relacje, seksualność, stosunek do drugiej płci, a nawet takie sprawy jak stosunek do prawa czy zdolność uczenia się od innych. W parze jednopłciowej dziecko nie doświadcza edypalnej "gry". Paradoksalnie, jego życie może z tego powodu wyglądać nawet na lepsze, gdyż mniej konfliktowe. Ale to tylko pozór. W rzeczywistości jest ono pod pewnymi względami "zamrożone". Gdy kiedyś w przyszłości sytuacja życiowa je "rozmrozi" okaże się, że jest ono zupełnie nieprzygotowane na radzenie sobie z wieloma typowymi sytuacjami odnoszącymi się do relacji między płciami, współdziałania z innymi, znoszenia hierarchii, wykluczenia z pewnych relacji, i innymi.
Heteroseksualność pary powoduje swego rodzaju wzajemną "kontrolę". Stwarza rodzaj bezpiecznej przestrzeni dla dziecka. Bliska relacja matki i córki staje na przeszkodzie kazirodczym czy uwodzicielskim zainteresowaniom ojca. Zainteresowany synem ojciec nie dopuszcza do tego, by matka chłopca za bardzo się z nim spoufalała i robi to często poprzez samą swoją obecność. W parze, w której dla obu osób obiekt seksualny jest tej samej płci takie procesy nie występują (oczywiście jedna osoba może być bardziej moralna czy wrażliwa od drugiej, ale to już proces z innego rejestru). Ktoś może jednak powiedzieć, że "uwodzą" dzieci jedynie ludzie "chorzy", a człowiek "normalny" nie robi tego, niezależnie jakiej jest płci. Otóż argument ten nie ma wartości z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze należy pamiętać, że samo dziecko jest seksualne (w znaczeniu infantylnej seksualności). W fazie edypalnej ono samo stara się "uwieść" rodzica przeciwnej płci. Po drugie chodzi o procesy, które odbywają się w dużej mierze nieświadomie. O "subtelności", a nie "czyny karalne". Jak często śmiejemy się, że córka "jest tatusia", a synek "mamusi"? Póki ten podział jest w miarę subtelny, a dziecko ma jednak związek także z rodzicem tej samej płci, problem może być co najwyżej charakterologiczny (np. zbyt zapatrzona w ojca córka, w duchu gardząca swoimi partnerami; konsultujący wszystko z matką, chociaż już żonaty, syn). Jeśli jednak związek z rodzicem płci przeciwnej jest wyłączny i silny, pojawia się problem psychopatologiczny.
W relacji z parą heteroseksualną dziecko zarazem obcuje z prototypem obiektu seksualnego (rodzic przeciwnej płci), jak i z wzorem własnej tożsamości (rodzic tej samej płci). Ta dialektyka różnicy pomiędzy tym kim jest, a tym kogo pragnie jest rozwijającym zadaniem dla jego psychiki. Ponadto, jeśli ma się rozwijać w kierunku genitalnej heteroseksualności, struktura taka jest niezwykle ważna.
W przypadku wychowywania dziecka przez parę jednopłciową wystąpią dwie grupy strukturalnych czynników, które możemy nazwać "grupą braku" i "grupą nadmiaru". "Brakiem" będą oczywiście te oddziaływania, których mógłby dostarczyć rodzic drugiej płci. "Nadmiar" wynika:
- z podwojenia oddziaływania danej płci;
- ze swego rodzaju "rozhamowania" oddziaływania rodzica danej płci.
Z jednej strony, wychowywanie zarówno chłopca, jak i dziewczynki przez parę męskich homoseksualistów generuje trudności symetryczne do tych w parze lesbijskiej - co związane jest z jednopłciowością opiekunów. Z drugiej jednak, wystąpią zjawiska specyficzne dla każdego z rodzajów opieki. Bowiem brak matki nie jest symetryczny do braku ojca. Zaś "nadwyżka" aspektu męskiego, nie jest symetryczna z "nadwyżką" żeńskiego. To sytuacje o różnych składowych. Także, biorąc pod uwagę obserwacje psychoanalityczne, można stwierdzić, że wychowanie chłopca nie jest symetryczne - a tym bardziej identyczne, jeśli ktoś mógłby mieć wątpliwości - do wychowania dziewczynki.
Jeśli chodzi o czynniki braku to ogólnie możemy powiedzieć, że dziecko w parze jednopłciowej może być pozbawione:
- relacji z biologicznym rodzicem;
- relacji z rodzicem formalnym jednej z płci;
- wzorca jednej z płci.
Poniżej opisuję w największym skrócie niektóre strukturalne momenty rozwojowe dzieci w parach jednopłciowych.
Homoseksualność może wiązać się z poczuciem jednostajności życia, gdyż brak jej pewnego naturalnego etapu - rodzicielstwa (byłby to czynnik statystyczny bądź uniwersalny). Człowiek jest ewolucyjnie zaprogramowany na następstwo dwóch momentów: bycia dzieckiem swoich rodziców oraz bycia rodzicem swoich dzieci. Gdy owo przejście nie może nastąpić, pojawi się swoiste poczucie jednostajności, czy też pustki życia. Może to prowadzić także do zwiększonego lęku przed śmiercią. Chęć adoptowania dzieci, a także chęć, aby być spostrzeganym jako taki sam rodzic jak heteroseksualista, może być próbą ominięcia tych przykrych uczuć. Jest to też pragnienie, aby poprzez posiadanie tych samych etapów życia, co większość, być jak inni. A także umrzeć jak inni, mogąc powiedzieć non omni moria. |
Żeńska para homoseksualna
Dziewczynka
Dziecko w takiej parze może mieć kontakt z biologiczną matką, co jest bardzo ważne. Będzie jednak bez kontaktu z ojcem biologicznym, a także pozbawione ojca formalnego oraz obrazu męskości. Będzie ponadto wystawione na "podwójne" oddziaływanie aspektu żeńskiego (co nie wydaje się szczególnie znaczące w tym przypadku). Prawdopodobnie wystąpi deficyt separującej funkcji ojca (ciekawą kwestią jest, na ile partnerka matki może wprowadzić tę funkcję, będąc innym niż dziecko obiektem pragnień matki). Jeśli funkcja ta nie zostanie wprowadzona, osoba może być psychotyczna (niekoniecznie nastąpi wybuch pełnoobjawowej psychozy - raczej jej myślenie i życie emocjonalne przy bliższym przyjrzeniu się będzie się jawiło jako odległe od rzeczywistości).
Dziewczynka prawdopodobnie przylgnie do matki biologicznej o wiele silniej, niż w przypadku związku mężczyzny i kobiety. Będąc tak silnie związana z matką, nie będzie potrafiła realistycznie oceniać rzeczywistości, to matka będzie jej "busolą", "miarą wszystkich rzeczy". Matka jest tak ważnym, tak "silnym" obiektem dla dziecka, że brak separacji od niej powoduje, że dziecko niejako "nie ma siebie dla siebie". Tym samym nie istnieje jako autonomiczny podmiot, jest ciągle jakby w odniesieniu do matki. Niekiedy określamy to jako "nieprzecięcie pępowiny", jednak tą metaforą w zasadzie dobrze byłoby określać inne stany (np. zbyt silny związek syna z matką, na ogół wraz z unikaniem bądź pogardą do ojca), które nie tworzą aż tak znacznego, jak psychotyczny problemu. W tym przypadku moglibyśmy powiedzieć, że dziecko jest ciągle "w macicy". Jest ono pochłonięte przez fantazje, emocje, stany afektywne i pragnienia matki. Pozostanie głęboko zanurzone w jej świecie psychicznym. Takie dziecko tworzy swój "własny świat", którzy psychiatrzy zwykli określać mianem urojeń.
Z powodu braku kontaktu z drugim z biologicznych rodziców, ojcem, może pojawić się poczucie "niepełności" oraz obniżenie bazowego nastroju. Także skrywana złość do matki - za to, że niejako całą ją "wzięła tylko dla siebie". Jednak jeśli tego rodzaju uczucia się pojawią, będzie to raczej sygnałem, że jest lepiej niż gorzej - że córka nie jest psychotyczna lub głęboko zaburzona osobowościowo.
Dziewczynka nie będzie uczyła się relacji z mężczyzną, dlatego będzie na ogół miała problem w funkcjonowaniu wobec mężczyzn, nie tylko na polu erotyzmu, lecz w ogóle, na przykład w pracy. W zależności od konkretnego przebiegu życia taka osoba może być zamknięta w sobie, nieufna, wroga w stosunku do mężczyzn lub stale uwodząca, nie potrafiąca zachować dystansu. Może nierealistycznie oceniać mężczyzn i być podatna na wykorzystanie. Nigdy bowiem nie nauczyła się w grze edypalnej pomiędzy matką a ojcem właściwego odczytywania intencji, a także zachowywania swoich granic względem mężczyzny-ojca.
Chłopiec
W przypadku chłopca wychowywanego przez dwie kobiety problem zdaje się być głębszy. Chodzi przede wszystkim o jeszcze większe znaczenie braku ojca, męskiego wzorca oraz nadmiaru aspektu żeńskiego. Chłopca dotyczą, podobnie jak dziewczynki, problemy z separacją od matki. Jednak w tym przypadku, nawet jeśli nie stanie się on psychotyczny, będzie miał trudniejsze zadanie z budowaniem swojej tożsamości jako mężczyzny. Podobnie jak dla dziewczynki, w przypadku chłopca brak ojca może wystąpić w trzech zasadniczych obszarach, takich jak:
- relacja z ojcem biologicznym;
- relacja z ojcem formalnym;
- męski wzorzec.
Oczywiście w przypadku chłopca brak męskiego wzorca ma inne znaczenie niż dla dziewczynki, dla której męski wzorzec jest podstawą budowania relacji z płcią przeciwną, a nie tożsamości. Sytuacją najlepszą jest ta, gdy te trzy obszary wypełnia ojciec biologiczny (gdyż, jak to pokazały ustawienia, jest on niezastępowalny). Chłopiec nawet jeśli nie ma wiedzy o ojcu biologicznym (co jest czynnikiem negatywnym), może mieć relację z ojcem adopcyjnym. Taka relacja może zabezpieczyć go przed nadmiernym wpływem matki. Jeśli nie ma tego rodzaju relacji, może niekiedy oprzeć się na męskim wzorcu z otoczenia matki, na przykład na jej ojcu. Jeśli wszystkie trzy obszary są nieobsadzone, chłopiec będzie narażony na poważne trudności psychologiczne. Jak się wydaje, właśnie taka sytuacja na ogół wystąpi w związku lesbijskim.
Matka, która jako matka i tak "włada" życiem psychicznym dziecka, otrzymała tu jeszcze dodatkową władzę. Tam, gdzie zwykle musi się zatrzymać przed tym, co jest jej losem, pożądaniem, przypadkiem, a wiąże się z postacią ojca, tam teraz sama decyduje. Może "puścić wodze" świadomych i nieświadomych pragnień. Nie musi podporządkowywać się temu, co systemowe, nienależące do decyzji jednostki. Sytuacja chłopca w związku lesbijskim jest specyficzna. Lesbijka wyklucza element męski ze swojego świata psychicznego, ze świata pragnienia (element uniwersalny). Jednocześnie powinna przecież afirmować syna, czyli chłopca (przyszłego mężczyznę). Oczywiście jeśli przyjmiemy tezę, że można afirmować dziecko jedynie jako "człowieka", bez dotykania kwestii płci, to wyda się to możliwe. Nie ma tu miejsca na rozwijanie tej sprawy, jednak obserwacja kliniczna wyraźnie pokazuje, że płeć jest czymś fundamentalnym i nie można dotrzeć do "człowieka" nie przechodząc przez "płeć".
Męska para homoseksualna
Dziewczynka
Dziewczynka byłaby pozbawiona matki, zarówno jako opiekunki, jak i wzorca kobiecości. Raczej nie mogłaby się wzorować na innej, bliskiej jej kobiecie. A wzorzec jest w rozwoju kobiety bardzo istotny. Pozwala on nie tylko przyswoić sobie pewne rodzaje zachowań - być może ważniejszą sprawą jest redukcja lęku poprzez znalezienie oparcia w dorosłej kobiecie. Jakiś rodzaj lęku towarzyszy każdej identyfikacji płciowej - zarówno przyjęciu roli kobiecej, jak i męskiej. W przypadku kobiet ma on swą specyfikę: wiąże się z menstruacją, defloracją, porodem, macierzyństwem. Dziewczynka byłaby wyrwana z pokoleniowego ciągu kobiet, który daje oparcie w wypełnianiu roli kobiecej. Z powodu tego braku, jak i nadwyżki aspektu męskiego, dziewczynka mogłaby przyjmować obronę w postaci maskulinizacji.
Oczywiście, taka dziewczynka, jako dorosła kobieta, mogłaby zrezygnować z roli matki czy partnerki mężczyzny i w ten sposób "uniknąć problemu". Pozostaje jednak pytanie, czy byłaby to rzeczywiście jej decyzja, czy raczej wynik silnego zdeterminowania wychowawczego.
Chłopiec
Chłopiec w parze męskich homoseksualistów podlega oczywiście opisywanym wyżej czynnikom, takim jak: brak edypalizacji, wykluczenie jednego z biologicznych rodziców, brak matki, nieistnienie aspektu żeńskiego w wychowaniu, nadmiar aspektu męskiego (przypomnę, że każdy z tych czynników można rozpatrywać jako niezależny).
W parze męskiej dziecko (zarówno dziewczynka, jak i chłopiec) może być także poddane manipulacji w szczególnie wysokim stopniu. Przykładem jest los chłopca adoptowanego przez znanego piosenkarza i jego partnera. Chłopiec ten został poddany wielopiętrowej manipulacji nim jeszcze się narodził. Zapłodnienia dokonano in vitro pobierając plemniki od obu mężczyzn, przy czym mają oni nie wiedzieć czyje nasienie ostatecznie wykorzystano. Do tego być może komórka jajowa pochodziła od jeszcze innej kobiety niż rodząca. Jeśli tak jest - dokonano zatarcia matki. Możemy jedynie fantazjować, jaką funkcję w psychicznej ekonomii obu mężczyzn pełni ten chłopiec. Czy ma swoim istnieniem coś udowodnić? Potwierdzić czyjąś wartość? Być lekarstwem na starość? Nie jest to najważniejsze - gdyż dzieci dla nas wszystkich są czymś, stanowią jakiś element w naszych egoistycznych pragnieniach i fantazjach. Jednak dzieci te mają na ogół swoją przed nami broń. Jest nią wspomniany już przypadek. Przypadek, który rządzi spotkaniem się rodziców, zapłodnieniem, stworzeniem tej a nie innej kombinacji genów. Przypadek, który zarazem - jakby paradoksalnie - powoduje, że każdy jest wpisany w szeroki i nieprzypadkowy kontekst swojego rodu. W odniesieniu zaś do tego chłopca, jak i wielu innych dzieci, sfera przypadku jest redukowana. Rodzice biorą w swe ręce to, co zawsze było regulowane bez ich ingerencji. A tam, gdzie człowiek robi cokolwiek zgodnie ze swą wolą, tam wkłada najwięcej swego nieświadomego.
Takim dzieciom podwójnie trudno będzie wyzwolić się z kręgu wpływu rodziców, zadanie, jakie im postawiono, jest trudniejsze. O ile inni muszą zmagać się z tym, co przyszło od rodziców mimowolnie, o tyle oni muszą skonfrontować się z ich ucieleśnionym pragnieniem. Nie mającym często nic wspólnego z tym, co byłoby konstruktywne dla dziecka jako jednostki. Przykładowo: uwalniający może być wgląd, że pomimo, iż rodzice spowodowali niejedną moją ranę, oni także doznali czegoś podobnego od swoich rodziców, a to, co robili, było w dużej mierze przeniesieniem na mnie czegoś, z czym sami sobie nie radzili. Jest tu jakaś sukcesja. Jest to może sukcesja bólu, ale jak pokazują ustawienia, może być także drogą do siły. Ale jak to będzie wtedy, gdy wiem, że opiekunowie zaprogramowali rzeczy świadomie? Że to oni zdecydowali choćby o tym, czy gdziekolwiek na świecie będzie istnieć moja matka?
Gdy osoby adoptujące nie przypominają naturalnej rodziny także pod względem podziału na płcie, dziecko które już tak wiele utraciło, traci kolejny punkt oparcia. Znajduje się w sytuacji mu obcej. Wiele zależy od tego, czy opiekunowie adopcyjni będą potrafili wewnętrznie uznać i szanować biologicznych rodziców dziecka. Bywa to trudne dla różnopłciowych par adopcyjnych, a dla homoseksualnych może być jeszcze trudniejsze. Będą bowiem musieli uznać pierwszeństwo nie tylko danej pary biologicznych rodziców, ale także wagę procesu rozmnażania, narodzin z mężczyzny i kobiety. A współczesna kultura zachęca nas do zanegowania tej prawdy.
Zarządzając kwestią adopcji powinno się dążyć się do maksymalnego zbliżenia rodziny adopcyjnej do naturalnej rodziny dziecka. Na początek więc w grę wchodzą jego dziadkowie, rodzeństwo rodziców itd. Potem pojawia się para heteroseksualna. Dopiero w dalszej kolejności można myśleć o osobach samotnych i homoseksualnych.
XI. Aborcja
Aborcja budzi emocje. Chcielibyśmy mieć tę sprawę już załatwioną, mieć ją z głowy, ona jednak ciągle wraca. Kościół chrześcijański mówi o "godności życia od poczęcia" uznając, że już wtedy mamy do czynienia z człowiekiem. Koncepcja ta jest atakowana przez zwolenników aborcji. Przedstawiają oni argumenty mające przekonać do tego, że płód, zarodek, zygota nie są "ludźmi". Do tego sporu dołącza swoje argumenty także życie - od wieków matki cierpiały z powodu zabicia nienarodzonego dziecka, traciły zdrowie, byle urodzić zdrowe dziecko, czuły zadowolenie, że udało im się usunąć niechcianą ciążę.
Czy więc można nie podejmować pytania o własne człowieczeństwo? O podmiotowość? A także o ich początek? Czy ktokolwiek ma prawo twierdzić, że zna na te pytania ostateczną odpowiedź? Każdy z nas - "w pełni ludzi" - był kiedyś zarodkiem, który można było usunąć. Dziecko, które kocham, które chciałbym zapewnić o swoim oddaniu i opiece było kiedyś zygotą, którą matka mogła spędzić. Ta płynność granicy pomiędzy tym, kim jestem dla siebie a tym, czym byłem dla innych rodzi problem. Próbuje się go rozwiązać poprzez ustanowienie mnie już od stanu zapłodnionej komórki jajowej jako podmiotu (Kościół), albo poprzez stwierdzenie, że przed urodzeniem mnie nie było (postępowcy). Ale czy mogę mieć pewność?
Refleksja filozoficzna, wiedza biologiczna, wrażliwość emocjonalna czy wiara mogą nadawać pewne kierunki myśleniu o problemie aborcji lub nawet dawać wrażenie jego rozwiązania. Tu chciałbym wskazać na przesłanki wynikające z pracy psychoterapeutycznej. Aborcja jako problem ujawnia się w co najmniej trzech obszarach zjawisk:
- przeżycia matek po dokonanej aborcji;
- przeżycia dzieci, które w taki czy inny sposób dotknął problem aborcji;
- przeżycia młodszego rodzeństwa usuniętego dziecka.
Pisząc "przeżycia" mam na myśli szeroki kompleks zjawisk psychicznych, zarówno świadomych, jak i nieświadomych. Jeśli chodzi o pierwszy obszar, o matki, to sprawa wygląda dość jasno - jest wiele kobiet, które cierpią po dokonanej aborcji, pamiętają o niej przez całe życie, żałują. Ten stan może być wzmacniany przez ich własną patologię psychiczną (nerwicową i inną), przyjmując formę czegoś w rodzaju patologicznej żałoby, lecz sam w sobie nie wydaje się być czymś nienaturalnym. Wzmacniać go może to, że osoby te nie potrafiły wziąć na siebie winy za to, co zrobiły; pożegnać się z dzieckiem i przeżyć żałoby; porzucić wściekłość na partnera itp. Oczywiście, istnieją także kobiety, które zupełnie nie przejmują się kolejnymi aborcjami (lub też robią takie wrażenie - nie możemy mieć pewności). Do tego przypadku jeszcze wrócę.
Drugim aspektem są przeżycia dzieci. Możemy niekiedy usłyszeć od różnych osób rozważania na temat ich własnej, niedoszłej, aborcji. Mają oni jakieś strzępy informacji, jakieś rodzinne historie i własne wyobrażenia dotyczące tego, że mieli lub mogli być usunięci. W temat ten wpisują się także powtarzające się rozważania o tym, czy byłem chcianym dzieckiem. Nie możemy bagatelizować tych przeżyć. Odnoszą się one jako żywo do czasu, gdy - wedle niektórych - nie istnieli, a więc nie powinno ich to wcale interesować! A jednak psychika dorosłego już teraz dziecka sięga w te obszary. W jakimś sensie tam szuka swego początku. Dlaczego tak się dzieje? Ludzie ci czują, że ich geneza, ich tożsamość rozpoczyna się w pragnieniu rodziców. W ich historii i - że tak powiem - w ich dyskursie. Dlaczego nie tłumaczą sobie rzeczywistości w ten choćby sposób: "Gdy rodzice (a przede wszystkim matka) myśleli o usunięciu ciąży, nie myśleli o mnie. Mnie nie znali, bo mnie nie było. To był zarodek, zarodek jak każdy inny. Myśleli o zarodku, o jakiejś słabo zróżnicowanej komórce, nie o mnie. Gdy się urodziłem, gdy już byłem, pokochali mnie. Nie zawsze kocha się dziecko od razu, miłość rodzi się z czasem, rodzi się po urodzeniu. Nie mogę mieć pretensji o te wcześniejsze plany. One nie odnosiły się do mnie."?
Nasza geneza - geneza jako podmiotów "zaprogramowanych" w swej nieświadomości przez to, co zastaliśmy - rozpoczyna się płynnie, nie skokowo. Ma swe korzenie w pokoleniu dziadków, w relacji rodziców, w czasie ciąży, podczas porodu. Dla każdego człowieka czynniki te przyjmują inny układ i różną wagę. Z przyczyn, których tu nie będziemy analizować, kwestia pragnienia rodziców ("Czy byłem dzieckiem chcianym?") przyjmuje dla niektórych ludzi wagę szczególną w ich życiu psychicznym. Są to jednak procesy, które dotyczą w jakimś stopniu nas wszystkich.
Walka o prawo do aborcji rozgrywa się przy wtórze haseł typu "mój brzuch należy do mnie". A więc także: "ten płód jest niczym innym, jak moim brzuchem". Ale w jaki sposób płód może być jedynie brzuchem? To przecież ja byłem takim płodem! Czy więc nadal jestem jedynie brzuchem swej matki? No cóż, niestety w pewnym sensie istnieje taka możliwość. Dochodzimy tu do momentu, który jest tajemnicą w takim samym sensie, jak ta odnośnie płci. Chciałbym, żeby to zostało dobrze zrozumiane: jest to tajemnica, która ma swój sens pozytywny, to znaczy oprócz tego, że zakrywa poznanie czegoś, mówi nam coś o tym przedmiocie. Mówi mianowicie, iż jest pewnym faktem to, że granice dziecka względem matki nie są wyraźne. Że stawanie się autonomicznym podmiotem nie jest oczywiste i zagwarantowane. Wyodrębnienie się dziecka z obszaru matki jest zadaniem.
Osoby psychotyczne niejednokrotnie komunikują swój lęk przed matką. Jest ona dla nich kimś mrocznym i wszechobecnym. Zdaje się, jakby władała nimi niepodzielnie. Znałem pacjentów, którzy usilnie utożsamiali się ze stanowiskiem Kościoła, gdyż ten nakładał - w ich przeżywaniu - rodzaj patriarchalnego kagańca na ich matki. Psychoza to - jeśli można się tak skrótowo wyrazić - "głos za patriarchatem". Znany u psychotyków lęk anihilacyjny można rozumieć jako lęk przed wszechmocą matki, przed rozpłynięciem się w niej. Co chroni dziecko przed takim stanem? Ojciec. A ściślej mówiąc jego zaistnienie w "obszarze matki". Zaistnienie w jej pragnieniu, w dyskursie wobec dziecka. Prostszymi słowy, matka musi przed sobą przyznać, że to on "zrobił jej" to oto dziecko, że nie była to partenogeneza. Ten prosty proces bynajmniej nie zawsze ma miejsce - matka może zacierać i tłumić w sobie ów fakt.
Próby kontroli "kobiecego brzucha" przez prawo, religię lub obyczaj to w istocie pierwsza interwencja aspektu ojcowskiego, pierwsza próba separacji i wyróżnienia dziecka jako podmiotu. Próby te można by potraktować - jak to robią feministki - jako mieszanie się przedstawicieli zakurzonych doktryn w nie swoje sprawy, gdyby nie to, że procesy te mają realne skutki psychologiczne. Brak funkcji ojca i symbioza z matką jest podstawowym faktem odnajdywanym w większości psychoz.
Aborcję można przeżyć różnie - niekiedy zdaje się nie stanowić emocjonalnego problemu. Można ją dowolnie określać ("zabicie dziecka" lub "zabieg"), jednak jest to coś, co w systemie istnieje. System "odnotowuje" aborcje - wykazują to ustawienia systemowe. Pokazały one, że nienarodzone dzieci nie są niebytem, w systemie rodu mają swoje miejsce i oddziaływanie. To oddziaływanie - zgodnie z odkrytymi przez Hellingera tzw. porządkami miłości - dotyczy "późniejszych", a więc na ogół rodzeństwa, które urodziło się po aborcji. Nie oznacza to, że dokonana aborcja musi mieć skrajnie destrukcyjny wpływ. Wiele zależy od postawy rodziców, od tego, czy biorą go na siebie czy tłumią ten fakt. Należy jednak pamiętać, że jeśli rodzice nie przywiązują żadnej wagi do usuniętego dziecka, ich późniejsze dziecko może nieświadomie ją odczuć. Inną rzeczą jest, że odkrycia systemowe pokazały, że na głębszym poziomie związek miłosny po dokonanej aborcji na ogół się kończy (obserwacja faktów zewnętrznych, takich jak częste rozstania, zdaje się to potwierdzać).
Sonda
Czy pary homoseksualne powinny mieć prawo do adopcji dzieci?Opublikowano: 2012-06-02
Zobacz komentarze do tego artykułu
- Autor: arkadiuszbrzask Data: 2012-06-03, 22:08:06 Odpowiedz
Kompeltne brednie. Szkoda wchodzić to tego portalu i czytac wiekszośc artykułó w tym komentowany. Niestety!! Współczena psychologia to kognitywistyka i różnice indywidualne oraz psychometria a nie psychoanalityczne bajki. Dziwię sie, że tarpeuta tak źle wypowiada się np o homorodzicach. Wstyd i ha... Czytaj dalej